Bp Mering w ważnych sprawach
- źródło: Nasz Dziennik
- Wydarzenia
- Odsłony: 3538
Homilia ks. bp. Wiesława Meringa, ordynariusza włocławskiego, wygłoszona w katedrze włocławskiej 9 października 2011 roku
Czcigodny i Dostojny Księże Biskupie, Poprzedniku na stolicy biskupów włocławskich, Drodzy Prezbiterzy i Wy, Siostry i Bracia, którzyście zbiegli się w to przedpołudnie, żeby tu, w prastarej bazylice włocławskiej, napełnionej szeptem modlitw zanoszonych w ciągu wieków, oddać w dzisiejszym dniu raz jeszcze cześć Panu, dziękując Mu za wszystkie te dobra, które stały się udziałem naszych ojców i które są naszym udziałem. Bądźcie pozdrowieni.
Dobre media
Bardzo szczególnie i z wielką serdecznością chcę również powitać Słuchaczy Radia Maryja zgromadzonych w tej chwili przy odbiornikach na całym świecie. Mieliśmy wiele dowodów na to, że tak jak łączyli się z nami wtedy, kiedy rozpoczynaliśmy ten uroczysty jubileusz, jak obecni byli w czasie wielkich wydarzeń, które Radio Maryja i Telewizja Trwam transmitowały, tak, sądzimy, i dzisiaj słucha nas i ogląda wielu naszych przyjaciół w świecie. Pamiętamy o nich, obejmujemy ich modlitwą, jednoczymy się z nimi i pozdrawiamy w Imię Boga. Widzów Telewizji Trwam obejmuję tą samą, serdeczną czcią. Dziękuję tej Telewizji za to, że jest, za to, że nauczanie Kościoła przekazuje w naszej Ojczyźnie i poza jej granice.
Wiele razy w tym Roku Jubileuszowym myśleliśmy, co by było, gdyby nam Telewizji Trwam zabrakło. Nie mielibyśmy bezpośrednich transmisji z pielgrzymki Ojca Świętego w Hiszpanii. Ponad półtora miliona ludzi to widocznie jest za mało dla takich czy innych telewizji, a nawet dla telewizji publicznej. Półtora miliona młodych, entuzjastycznych serc Europejczyków, chrześcijan widocznie bardzo niewiele znaczy dla tych, którzy decydują, czy dany fakt, wydarzenie ma być obecne w transmisji, w audycji, na ekranie. Kiedy jest to pięćdziesięciu odmieńców, jest to fakt wart rozpowszechniania i ukazania, ale te ponad półtora miliona ludzi to widocznie jest za mało, by poświęcić im uwagę.
Nie doczekaliśmy się też bezpośredniej transmisji z pobytu Ojca Świętego Benedykta XVI w Niemczech, które są tak ważnym dla nas partnerem, od których tyle zależy i z którymi powinniśmy mieć dobre stosunki, najlepiej poprzez wzajemne poznawanie, poprzez obfite relacje, poprzez zacieśnianie więzów. Widocznie pobyt Ojca Świętego w jego ojczyźnie nie zasłużył na to, aby zająć dwie godziny w publicznej telewizji. Dlatego dziękujemy Telewizji Trwam my wszyscy, tak jak tu jesteśmy obecni, za to, że pozwala nam śledzić działalność i nauczanie Ojca Świętego Benedykta XVI, tak jak to kiedyś robiła nasza polska telewizja, gdy do kraju przyjeżdżał Ojciec Święty Jan Paweł II. Pozdrawiam zatem wszystkich, którzy są tutaj, i wszystkich, którzy łączą się z nami za pośrednictwem mediów.
We wspólnocie ze Świętymi
"Finis coronat opus". Właśnie dobiegliśmy do celu. Nasze jubileuszowe dzieło miało być hymnem, jaki chcemy wyśpiewać Bogu Stwórcy, Bogu, naszemu Panu, Bogu, którego chcemy czcić i któremu chcemy pozostać wierni niezależnie od tego, czy się to komuś podoba, czy nie. Bo On dla nas, chrześcijan, jest wartością największą, Jemu chcemy służyć, Jemu chcemy być wierni do końca swoich dni. Dziękujemy Bogu za tę świątynię, dziękujemy Bogu za jej historię, a zwłaszcza za ludzi, których w swojej niedościgłej Opatrzności powoływał, aby wypełniali ją swoją służbą, swoją pracą, swoją pobożnością, swoją świętością, swoim dojrzewaniem ku świętości.
Wspominamy niektóre z tych sylwetek stanowiących dla nas do dzisiaj niedościgły wzór. Wpatrzeni w te wzorce chcemy naśladować wielkich ludzi, którzy Boga potraktowali jak swojego Przyjaciela. Chcieliśmy w tym roku jubileuszowym pamiętać o księdzu kardynale Stefanie Wyszyńskim, o biskupie męczenniku Michale Kozalu i o biskupie Wojciechu Owczarku, o księdzu Jerzym Popiełuszce, tak przedziwnie związanym z Włocławkiem, i o naszych, najbardziej naszych świętych, takich jak Siostra Faustyna. Rzadko kojarzy się ją w Polsce z Kościołem włocławskim, a przecież połowę swojego życia spędziła w tej diecezji, tu wzrastała, tutaj rosła, tu dojrzewała jej wiara - w Kościele włocławskim. I potem dopiero Bóg wybrał ją, aby stała się Jego posłańcem, aby głosiła Jego miłosierdzie, aby zwiastowała czy przypomniała tę prawdę, na którą tak bardzo czeka cały świat. Wspominamy także Ojca Maksymiliana, bo on również na terenie Kościoła włocławskiego urodził się, wzrastał, został ochrzczony, potem przyjął sakrament bierzmowania i też oczywiście został posłany w świat, ale korzenie, początki tej wiary otrzymał w Zduńskiej Woli. Domy rodzinne tych dwojga świętych: św. Maksymiliana i św. Siostry Faustyny, stojące do dzisiaj, są dla każdego, kto je nawiedzi, źródłem wielu refleksji i wielu dobrych postanowień. Chwała Jezusowi za świętych związanych z włocławskim Kościołem, za świętość, czyli przyjaźń z Bogiem, bo nie da się tego powiedzieć inaczej, za przyjaźń wierną i świadomą.
Jak nam potrzebny był ten jubileusz. Zwykle, kiedy obchodzimy jakąś rocznicę, kiedy myślimy o tym, co zrobili tacy czy inni wielcy ludzie, myślimy, że to im oddajemy cześć, że to im potrzebne jest nasze wspomnienie. Nic bardziej mylnego. To my potrzebujemy tych skojarzeń, przypomnień, myśli, bo one ukazują nam, że w każdych warunkach, w jakich żyje człowiek, możliwe jest jego trwanie przy Bogu, jeżeli tylko zechce poważnie potraktować Jego zaproszenie, zaproszenie dzisiaj przypomniane nam w Ewangelii. Król - Bóg zaprasza, ale człowiek może zamknąć drzwi swego serca, drzwi umysłu i zająć się swoimi sprawami. To oni pomagają nam wytrwać przy Bogu, dlatego tak bardzo byli nam potrzebni. Owszem, doświadczamy dzisiaj najrozmaitszych ataków na tę wierność w stosunku do Boga, nie tylko w naszym kraju. Cała Europa, jak to klasyk mówi, "zaczadzona jest swoją nienawiścią do Boga". Cała Europa, zwłaszcza zachodnia, odwraca się od chrześcijaństwa. Jeszcze za chwileczkę o tym trochę opowiem.
Chcę być „moherowy”
Czytamy w takich czy innych gazetach karkołomne tezy. Autorka jednego z artykułów w dużym polskim dzienniku pisze, że powinniśmy być dumni z "Nergala", satanisty, i żebyśmy nie czuli się dumni z naszego byle jakiego chrześcijaństwa i byle jakiego katolicyzmu. Ostrzegam przed takim myśleniem, także panią, która napisała ten artykuł, niech się zastanowi nad słowami, które powiem: bo im bardziej się atakuje, im boleśniej się ośmiesza, im poważniej profanuje chrześcijaństwo, tym bardziej ożywia się duch i przywiązanie do wiary, tym bardziej ożywia się przywiązanie do Kościoła i do Chrystusa. Droga Pani Redaktor, proszę zajrzeć do starych zapisków, starych dzieł pierwszych chrześcijan i przeczytać, co napisał Tertulian. To właśnie "krew chrześcijan jest nasieniem nowych ich zastępów". W niczym zatem nie są w stanie zaszkodzić chrześcijaństwu najrozmaitsze zabawne i niedojrzałe tezy. Ostatnie wydarzenia tego dowodzą. Ruszyła się chrześcijańska Polska, obudziła się Polska, obudzili się chrześcijanie, poczuli, że coś, co jest tak bliskie ich sercom, staje się zagrożone. Policzyli się, zobaczyli, że jest ich wielu.
Drodzy moi Przyjaciele, zawsze mi się wydaje, że atakowanie religii drugiego człowieka jest postępowaniem płaskim i niegodziwym. Obojętnie, czy jest to chrześcijaństwo w którejkolwiek swojej wersji, czy to jest islam, czy religia judaistyczna, czy jakakolwiek inna. Człowiek powinien odnosić się do religii drugiego człowieka z tym szacunkiem, na jaki religia zasługuje, na poziomie czysto ludzkim. Szacunek do człowieka wymaga także, żeby szanować tak intymną wartość, jaką jest religia. Bo jeżeli powtarzamy z upodobaniem marksistowską tezę, że "religia jest sprawą prywatną człowieka" (wmawiali nam to przez wiele dziesiątek lat i wielu z nas w to uwierzyło), to ta teza jest prawdziwa tylko w tym sensie, że jest to niesłychanie intymna dziedzina osobowości ludzkiej. Nie każdy człowiek ma odwagę i ochotę, by o niej mówić. W naszym kraju w ogóle nie wypada mówić o religii. Jak byłem zdumiony, kiedy pierwszy raz pojechałem do Francji i zetknąłem się tam z młodymi ludźmi. Dla nich rozmowa o religii jest czymś naturalnym, jest czymś, co wymaga refleksji, czymś, czym trzeba się dzielić. Oni się sprzeczają o rozumienie rozmaitych spraw, problemów, twierdzeń religii, ale nie odnoszą się do siebie z nienawiścią. U nas tak się jakoś dziwnie porobiło, że stworzyła się grupa ludzi, która uważa, że lepiej rozumie chrześcijaństwo, lepiej niż Papież, lepiej niż biskup, lepiej niż ksiądz, lepiej niż "moherowy" chrześcijanin. Mojemu księdzu kapelanowi powiedziałem ostatnio, że chciałbym, aby mi uszył moherowy biret na znak solidarności i szacunku dla ludzi, o których mówi się z lekceważeniem, używając tego właśnie słowa.
Kryzys w Kościele - może dlatego nam nie pokazano Benedykta XVI, że powiedział otwarcie i spokojnie: "Kryzys w Kościele zawsze jest ten sam od początku do końca świata". Chcę pocieszyć wszystkich tych, którzy walkę z Kościołem uczynili sprawą dla siebie najważniejszą: "do końca świata", bo to jest kryzys wiary, w tym sercu, w moim i w sercu moich słuchaczy, w sercu człowieka. To jest jedyny kryzys Kościoła, że ta wiara jest za słaba, jest byle jaka, że ona szybko wątpi, że nie opiera się na Chrystusie, który jest Skałą. To jest kryzys Kościoła. Z tym i o to musimy walczyć, żeby wiara w nas była świeża, silna, pewna, żebyśmy byli dumni z naszej przynależności do Chrystusa. Jak to pisał dzisiaj św. Paweł do nas we fragmencie listu skierowanego do parafii, którą sam jako pierwszą w Europie założył, czyli w Liście do Filipian: "Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia". Tylko muszę być pewny, tak pewny, że jestem gotowy znieść każdą obrazę, każde kłamstwo, każde zniesławienie, każde oplucie. "Wszystko to nie ma znaczenia, bylebym Chrystusa pozyskał". Czego się bać? Jeszcze nas nie rzucają lwom, choć o to właśnie zabiega "Nergal" w jednej ze swoich piosenek: chrześcijanie dla lwów! Trzeba umieć bronić swojego chrześcijaństwa. Brońcie krzyża! Pamiętacie, kto to powiedział? To ten, którego dzisiaj wspominamy. Brońcie krzyża! Jeżeli mamy bronić, to widocznie Ojciec Święty Jan Paweł II doskonale widział, że ten krzyż jest zagrożony. Nie umieliśmy wyjść godnie w sprawie obrony krzyża, nie umieliśmy wtedy jako Naród, także jako chrześcijanie, jako Kościół, właściwie się zachować. Byle jakie to chrześcijaństwo, kiedy nie przejmuję się tym, że Biblię nazywa się... i tu się zatrzymam, bo nie wypada mi użyć określeń, którymi posłużył się nasz "wielki" artysta, czyli "Nergal" (dodaję na wszelki wypadek, bo tych artystów mamy dużo więcej). Jedni uważają, że szczytem sztuki jest powiesić genitalia na krzyżu, inni właśnie, że podrzeć to, co jest dla chrześcijan święte, jeszcze inni miewają różne inne pomysły, ale trochę szkoda na to czasu, żeby tutaj to przypominać. Dla mnie taka artystyczna ekspresja to jest po prostu coś prymitywnego i niskiego. Ileż trzeba takiego prymitywizmu i takiego tupetu, żeby uważać tego typu działalność za coś mądrego, coś twórczego. Ile trzeba tupetu, żeby będąc człowiekiem wykształconym, publicznie przed Polską powiedzieć: "Ja też mam ochotę porwać Biblię". Niech porwie zdjęcie, fotografię swojej matki, list swojego ojca, niech go podepcze na oczach ludzi, to wtedy zrozumie, czy tak być powinno. Bóg dał nam także i tę sprawę do przemyślenia w Roku Jubileuszowym. O natchnieniu Pisma Świętego pisał Paweł Apostoł Narodów do swojego ukochanego ucznia, żeby nikt z chrześcijan nie miał wątpliwości, z czym ma do czynienia, kiedy bierze do rąk Pismo Święte. Może za mało je czytamy, może za mało kochamy. Uczmy się od Żydów, jak kochają, jak umieją kochać słowa Biblii. "Czytaj Biblię częściej, niż oddychasz. To jest Księga Ksiąg - mówił Brandstaetter - do której wszystkie inne księgi stanowią jedynie mały komentarz". Nie umieliśmy obronić godności krzyża latem 2010 roku, ale nauczyliśmy się czegoś: strachliwość, tchórzostwo, bierność, święty spokój, zapominanie o najbiedniejszych i najzwyklejszych ludziach, odnoszenie się do nich z pogardą nie jest zachowaniem godnym chrześcijan.
Paserzy pożytecznych w mówieniu…
Drodzy moi Siostry i Bracia, cytowałem już kiedyś tutaj wypowiedź świętego Grzegorza z VII wieku: "Pasterz niech będzie roztropny w milczeniu, a pożyteczny w mówieniu. Nieroztropne milczenie pozostawia w błędzie tych, którzy mogliby poznać prawdę. Nierozważni pasterze w obawie przed utratą ludzkich względów często powstrzymują się od otwartego głoszenia tego, co jest słuszne". Nie chcę mieć takiego grzechu na sumieniu. "Nie strzegą owczarni, ale postępują jak najemnicy, uciekając w obliczu nadchodzącego wilka i zasłaniając się milczeniem". Pamiętacie to powiedzenie Ojca Świętego Benedykta XVI, kiedy rozpoczynał swoje urzędowanie: "Módlcie się za mnie, abym nie uciekał z obawy przed wilkami". Nic to, że będą wskazywali palcami, że będą próbowali obrzucić najrozmaitszymi kalumniami, kłamstwami. To bardzo łatwe. Dzisiaj rozwój mediów jest taki, że wolno wygłosić każdą tezę bez żadnej odpowiedzialności. Trzeba liczyć się ze wszystkim. Pan karci milczących pasterzy przez proroka: "To nieme psy, niezdolne, by zaszczekać". Tak się modliliśmy przed kilku dniami w naszych kapłańskich brewiarzach, przypominając sobie tego wielkiego Doktora Kościoła, który zmarł na początku VII wieku. Strachliwość, tchórzostwo, milczenie, święty spokój, pogarda wobec ludzi prostych nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem. Dlatego trzeba siebie pytać: kto jest dla mnie jako chrześcijanina najważniejszy? Polityk, biznesmen, człowiek zasobny w pieniądze, który mnie wesprze w dobrym skądinąd i godziwym działaniu, ktoś, kto mówi o sobie, że jest Europejczykiem, urzędnik, który pomoże mi załatwić taką czy inną sprawę, czy jeden z tych najmniejszych? To są pytania dotyczące samej istoty naszego chrześcijaństwa. To jest jubileusz przełożony na konkrety, z którymi styka nas codziennie życie. Kto mnie upoważnił do pogardy wobec drugiego człowieka? Kto pozwala mi sądzić, kłamać, podejrzewać, żeby zniszczyć przeciwnika? "A Ty, kim jesteś, byś sądził bliźniego?", mówi św. Jakub. "Kto wybrał Chrystusa, wybrał Kościół - tak prosto i jasno powiedział to Benedykt XVI - wybrał Kościół, spełnia jego nauki".
Widzę chrześcijan "zaczadzonych" nie swoją grupą współwyznawców, tylko "zaczadzonych" liberalizmem, ateizmem - tylko swoimi współwyznawcami nie są "zaczadzeni". Więcej myślą o tym, jak podobać się ludziom spoza Kościoła niż tym, którzy są w Kościele. Ateistów opublikują natychmiast, poprą, pochwalą, ale swoich, choć niekoniecznie o wszystkich sprawach myślących tak samo, z pewnością nie. To jest wybiórcza tolerancja. To jest wybiórcze zainteresowanie. Najpierw, zanim będziemy rozmawiali z innymi, powinniśmy poznać, zrozumieć i ukochać własną wspólnotę, z której pochodzimy, żeby potem dopiero dawać dobro innym. Ukochać Kościół z całym jego dziedzictwem, z całą jego różnorodnością, z jego liturgią. Mówią mi czasem na Zachodzie: "Wy tylko umiecie Liturgię sprawować w Polsce", i nie widzą, że Liturgia prowadzi człowieka w stronę lepszego, bardziej godziwego życia, że ona nie jest celem samym w sobie.
Pisze do mnie siostra z Belgii, wielu księży, tu zwłaszcza z Włocławka, dobrze ją zna: "Wczoraj byłam na spotkaniu z naszym biskupem [nowym biskupem Gandawy, też go spotkałem przed kilku dniami]. Rozmawiałam z jednym z księży, dziekanem, o sprawach dotyczących naszego Kościoła. "To już nie są teraz potrzebne sakramenty?" - pytam. A on mi odpowiada: "Ty to patrzysz na to, co było, na przeszłość, a trzeba patrzeć w przyszłość. Kościół niekoniecznie musi mieć księży. Bez nich też sobie poradzi"". Kilka dni wcześniej przysłała mi e-maila, w którym mówi o kapelanie kliniki, którą miałem okazję zwiedzać. Ksiądz kapelan mówi do niej, bo to ona tam faktycznie organizuje duszpasterstwo chorych: "Koniec z noszeniem Komunii Świętej do ludzi chorych, oni tego nie potrzebują. Koniec z nabożeństwami, które siostra odprawia". Ona odprawia w tym sensie, że po prostu przychodzi, śpiewa, modli się, odmawia Różaniec. To wszystko jest już niepotrzebne. To właśnie rzekomo dowodzi jej patrzenia w przeszłość. Na tym ma polegać reforma Kościoła? Na tym ma polegać myślenie o przyszłości chrześcijaństwa? Trudno się dziwić, że myślący inaczej prymas Belgii dwukrotnie już został publicznie znieważony. Raz przez młodego studenta Katolickiego Uniwersytetu w Leuven, który rzucił mu w twarz tort. A innym razem ktoś w czasie, kiedy odprawiał nabożeństwo w Brukseli w katedrze, zrobił dokładnie to samo. Jeżeli tak ma wyglądać ta praca duszpasterska Kościoła, którą nam proponują najrozmaitsi liberałowie, to ja nie jestem nią zachwycony. Czasem myślę o słowach bł. Jana Pawła II. Przytaczałem je moim prezbiterom na jednym ze spotkań z nimi. "Najboleśniej potrafi zranić Kościół właśnie ksiądz".
Módlmy się zatem za Kościół, módlmy się za księży. Wiemy, że nie są idealni, ale wychodzą z tych samych rodzin, z których wychodzimy wszyscy. Nie rodzą się na wierzbach ani nie przynoszą ich bociany. Potrzebują modlitwy, potrzebują serdeczności i ciepła. Potrzebują pomocy tak jak każdy człowiek. Nie są inni. Nie ma podziału: ta matka będzie rodziła tylko księży, a ta zwykłych ludzi. Jesteśmy zwykłymi ludźmi. Tylko moc sprawowania sakramentów i głoszenia słowa została złożona w nasze ludzkie i nieudolne ręce.
Tak doszliśmy, Drodzy moi, do Jana Pawła II. Rok Jubileuszowy bogaty był w beatyfikację Ojca Świętego. Wielu z nas w beatyfikacji w Rzymie uczestniczyło. Ileż spotkałem tam entuzjazmu, radości. Mógłbym powtórzyć za Benedyktem XVI: to była prawdziwa fala, strumień światła, który pojawił się w ciemnościach naszego zwykłego życia. Entuzjazm młodych, którzy modlili się wiele godzin wcześniej, oczekując uroczystości beatyfikacyjnych, którzy pozjeżdżali się z całego świata, którzy prosili o błogosławieństwo, którzy za największą łaskę poczytywali sobie, że mogli być w pobliżu nowego błogosławionego Kościoła. To było coś niesamowitego, o czym trudno opowiadać. "Totus Tuus Maria" - Całkiem Twój, mówił Papież. Nie kogoś innego, ale całkiem Twój, Maryjo, a razem z Tobą - Boga. Wszystko, co robiliśmy tu, w Roku Jubileuszu, miało nas w tę stronę poprowadzić. Niech Najświętsza Maryja Panna Wniebowzięta, Patronka tej świątyni, pomoże nam te dobre zamiary realizować.
(tytuł i śródtytuły od redakcji)