fot.babimu - fotoliaDziesiątki poradników, forów internetowych, czasopism aż kipi od dobrych rad dla rodziców (nie wyłączając tego artykułu). Jak to się stało, że staliśmy się tacy niepewni jako rodzice? Że potrzebujemy wciąż potwierdzania naszych decyzji? Że nadaliśmy aż tak przesadną rangę psychologii rozwojowej? Co i kiedy po drodze zagubiliśmy, że mówi się o nas, współczesnych rodzicach, że jesteśmy ostatnim pokoleniem, które słuchało swoich rodziców i pierwszym, które słucha własnych dzieci?

Gdzie się podział nasz instynkt? Władza rodzicielska? To wszystko, co przez wieki (mimo braku psychologii rozwojowej) powodowało, że kolejne pokolenia wchodziły w życie mniej czy bardziej odpowiednio wychowane. I nikt się aż tak panicznie nie bał, że popełni jakiś błąd wychowując i że dziecko z tego powodu będzie miało megatraumę przez całe życie. Dlaczego więc teraz?...

Czy chodzi o zwodniczą utopijną ideologię, która zatruwa naszą teraźniejszość – wkradając się niemalże we wszystkie dziedziny życia – że jesteśmy w stanie tak ukształtować człowieka i społeczeństwo, iż przestanie się dziać zło i wszyscy będą żyli długi i szczęśliwie? Że możliwy jest świat bez cierpienia i zła już tu i teraz, tylko wystarczy wprowadzić odpowiednie procedury i odpowiednio zaprogramować to „opresyjne miejsce", którym jest rodzina, z nie mniej opresyjnymi jej przedstawicielami – rodzicami? (Bo dziecko jest tylko ich ofiarą). Czy to o to chodzi?

Bo ja nie znajduję innego wytłumaczenia. Skoro wieki całe było jasne, że najlepszym dla dziecka środowiskiem wychowawczym jest rodzina a rodzice najlepiej wiedzą, co dla ich dziecka najlepsze, to skąd nagle pojawili się zewnętrzni arbitrzy o wiele lepiej wiedzący, co jest lepsze dla Kasi, Basi czy Krzysia niż ich właśni rodzice?

Nie dajmy się zwariować! Nie dajmy sobie wmówić, że potrzebujemy urzędników, psychologów czy innych „autorytetów", żeby nam potwierdzali nasze decyzje wychowawcze. Nie dajmy sobie wmówić, że potrzebujemy nie wiadomo jakiej wiedzy, żeby wychowywać nasze dzieci. Wychowanie nie ma nic wspólnego z wiedzą. To umiejętność. To miłość przede wszystkim. To instynkt rodzicielski, który wieki całe działał, wiec i teraz działa! I nie bójmy się błędów! Mamy prawo jako rodzice (choć wciąż jesteśmy kolejnych praw pozbawiani) do popełniania błędów. Pomylić się to nie tragedia! Tragedią jest natomiast ulec obecnej ideologii, która chce nas pozbawić wpływu na wychowanie naszych dzieci, wmawiającej nam, że tego nie potrafimy, że są inni, mądrzejsi, bardziej wykształceni, którzy nam powiedzą jak to robić.

Dla naszych dzieci nie ma innych, mądrzejszych, którzy by lepiej wiedzieli jak je wychować. Jeśli by tak było, to Bóg powierzyłby je tym „innym" a nie nam. A jeśli powierzył je właśnie nam, to znaczy, że to my najlepiej wiemy jak je wychować. Zaufajmy więc sobie, jeśli nawet Bóg nam zaufał. Nie ma bowiem dla dziecka lepszego wychowawcy i autorytetu niż rodzic, który kocha. Nawet jeśli popełnia błędy. Ani urzędnik, ani psycholog, ani żaden inny autorytet, choćby był nie wiem jak dobry, nie kocha naszego dziecka tak jak my.

I żeby było jasne, jeśli rodzic w wolności uzna, że chce skorzystać z pomocy kogokolwiek, niech korzysta do woli. Ale niech to będzie jego niezależna decyzja, wynikająca z odpowiedzialności, mająca za zadanie podbudować autorytet i władzę rodzicielską, a nie z wmówionej „nieporadności". I jeszcze jedno, nie bawmy się w tak modne ostatnio „łapanie za słówka", bo jasne jest, że nie piszę o rodzinach, w których rodzice piją na umór czy katują swoje dzieci, bo do tego rzecz jasna stosuje się zupełnie inne zasady. Niekiedy z KK na czele.