Fot. lassedesignen-fotolia 1Był sobie komputer. I było sobie dziecko. Dostało komputer w prezencie z okazji Pierwszej Komunii Świętej. Jest więc jego, mówią rodzice, i wstawiają komputer do pokoju dziecka. Jest mój, mówi dziecko, i nie pozwala nikomu, absolutnie nikomu, z niego korzystać.

Rodzice podłączają komputer do Internetu (żeby dziecko mogło z łatwością szukać pomocy, odrabiając lekcje). Hura! – cieszy się dziecko – będą sobie grać do woli i pisać do znajomych. Pierwszy ranek po zainstalowaniu Internetu dziecko wychodzi do szkoły, ale najpierw sprawdza czy nie dostało jakiejś wiadomości. Po przyjściu ze szkoły szybko rzuca tornister w kąt i do komputera... Zabronić mu? Jak? Będzie złe. Niech sobie trochę posiedzi, a później do lekcji...

I tak mijają tygodnie. Właściwie nie ma dziecka. Nie nudzi mu się, nie marudzi rodzicom, że coś chce. Nie muszą poświęcać mu czasu. Zresztą odpowiedzi na wszystkie pytania znajduje w Internecie. Coraz częściej nie chce mu się wychodzić nawet na rower czy do kolegów. Woli do nich napisać... W końcu ma profil na facebooku...

Któregoś wieczora znajomy pyta rodziców czy mogą mu zeskanować i przesłać jakiś dokument i rodzice (w ogóle tym faktem niezażenowani!) odpowiadają, że jeśli dziecko pozwoli skorzystać z komputera, to oczywiście to zrobią. Nie są jednak pewni czy będzie wolny komputer... Dziecko ma 11 lat.

Fikcja? Otóż, niestety, nie! Zdarzenie jedno na tysiąc? Dobrze by było, ale zdaje się, że dzieci zostawionych sam na sam z komputerem jest naprawdę bardzo dużo. Że wstawienie komputera do pokoju dziecka stało się kolejnym przejawem porzucania go. Zastępującym wychowanie.

Oczywiście, nie ma niczego złego w korzystaniu przez dziecko z komputera, Internetu, ani nawet z portali społecznościowych. Pod jednym wszakże warunkiem, że dziecko będzie tam otoczone opieką rodzica. Że rodzic będzie mu w tym towarzyszył. Czasami podpowiadał, czasami tłumaczył, czasami korygował, czasami interweniował. Jednym słowem strzegł. Ale, żeby tak się działo komputer po pierwsze musi się znajdować w miejscu ogólnie dostępnym dla każdego członka rodziny, po drugie (co okazuje się nie jest takie oczywiste) rodzic sam musi się nauczyć korzystać z różnych narzędzi internetowych (może nawet będzie zmuszony założyć sobie profil na facebooku, żeby towarzyszyć także tam swojej latorośli), po trzecie musi wiedzieć, z czego jego dziecko korzysta, uruchamiając Internet. I, co wydaje się być najważniejsze (a może także najtrudniejsze), trzeba dziecku wytłumaczyć, że komputer to tylko narzędzie, którym można się posługiwać (w dobrym i złym celu), ale które nie może stanowić centrum życia dziecka (ani rodzica),

Żeby jednak komputer nie stał się centrum dzieciństwa, nie wystarczą zakazy i sztywno ustawione ramy czasowe. Trzeba zwyczajnie proponować dziecku inne aktywności i to najlepiej takie, w których czas będzie spędzało wspólnie z rodzicami. Im dziecko jest młodsze, tym chętniej rzuci komputer, jeśli tylko będzie mogło zrobić coś wspólnie z mamą czy tatą. Gwarantuję, że jeśli mama zaproponuje ośmiolatce partyjkę chińczyka czy wspólne upieczenie ciasteczek, od razu rzuci każdą grę internetową, żeby natychmiast pobiec do kuchni przygotować mąkę... Jeśli tata zaproponuje 9-letniemu synowi partyjkę warcabów czy wycieczkę rowerową, ten natychmiast wyłączy komputer i pogna wystawiać rowery na podwórko... Niestety, to działa tylko wtedy, kiedy dzieci są małe.

Bo kiedy są już starsze, spędzanie czasu z rodzicami nie jest już taką atrakcją, a i może się już pojawić prawdziwe uzależnienie od komputera, a jeśli nawet nie, to przyzwyczajenie do spędzania czasu przed monitorem może wygrywać z rodzicami, którzy za późno przypomną sobie, że gdzieś w pokoju mają przyklejone do ekranu dziecko...

Pogoda sprzyja wycieczkom rowerowym. Zaprośmy na nie swoje dzieci, póki jeszcze chcą z nami jechać... Zanim będzie za późno.