Fotolia-2Bywa, że dziecko ze spokojnego, miłego szkraba przeistacza się w pełnego pretensji, wciąż obrażonego nastolatka. Nie jest to łatwe ani dla rodziców, ani dla tego młodego człowieka, który czasami nawet chciałby funkcjonować inaczej, ale po prostu nie daje sobie rady sam ze sobą.

Ma to oczywiście wpływ na funkcjonowanie całej rodziny. Problemy zaczynają się już z chwilą otwarcia rano oczu przez nastoletnią pociechę (dlaczego mnie tak wcześnie, albo tak późno budzicie? – wersja do wyboru w zależności od dnia), później trzeba przejść przez „tego nie będę jadł", gorączkowe szukanie skarpetek, za późne wyjście do szkoły, a jeszcze wcześniej „nie założę czapki". Po chwili oddechu w pracy nadciąga popołudnie a wraz z nim... najpierw „zupy nie będę jadł", głośna muzyka przy odrabianiu lekcji, poprzedzona bojem o zagnanie do nich, „głośna wymiana zdań" dotycząca porządku w pokoju, później tysięczne tłumaczenie dlaczego trzeba wziąć prysznic i umyć zęby, o porze zaśnięcia nie wspominając...

Czasami zwyczajnie nie można już tego wytrzymać. I tak kusi niekiedy, żeby po powrocie ze szkoły poszło od razu do swojego pokoju i pozostało tam aż do zaśnięcia... Ale nie... rozsądek jednak nakazuje, uruchamiając najgłębsze pokłady cierpliwości i wyrozumiałości, zadać jednak sakramentalne pytania:
– Jak minął dzień? Co w szkole?
Na które zwykle usłyszy się odburknięcie:
– W porzo.
Uff... No dobra trzeba policzyć do dziesięciu i może z innej strony?
– Zdążyłeś przed deszczem? Bo tutaj lało jak z cebra...
I znana już z góry odpowiedź:
– No!
Lekka panika w myślach... i co dalej? Jak nawiązać kontakt? Ale w końcu genialna myśl:
– Może zagramy później w szachy jak odrobisz lekcje?
– Spoko.

Uff, można otrzeć pot z czoła. Dziś się udało, dziś udało się podtrzymać relację z dorastającym dzieckiem. Choć tak naprawdę chciałoby się nim potrząsnąć i sprawić, żeby w końcu było „normalne". Albo odwrócić się na pięcie i powiedzieć: „Nie, to nie!" Tym razem i tak nie było najgorzej. Obyło się bez burzy. One pojawiają się najczęściej, kiedy ono coś chce, a rodzice mówią „nie". I im bardziej rodzice są nieustępliwi, tym burza większa.

To wszystko nie ma jednak znaczenia, bo prawda jest taka, że dojrzewanie minie jak zły sen, trzeba przez nie przejść, jak przez świnkę czy ząbkowanie. Najgorsze, co nas może spotkać w tym czasie, to nie słowa, które możemy usłyszeć od dziecka, ale utrata z nim kontaktu. Nie wolno nam dla świętego spokoju zostawić je w tym czasie same sobie (choć pokusa bywa ogromna!). Już lepiej się pokłócić, czasami pogniewać niż nie rozmawiać. Lepiej się złościć niż być obojętnym. Może i w domu nie będzie miło przez jakiś czas, ale to nie jest najważniejsze. Najważniejsza jest więź z dzieckiem, której nie wolno utracić, nawet jeśli ceną będzie poświęcenie na jakiś czas „świętego spokoju" w rodzinie.

I jeszcze jedno, ono w tym czasie – nawet jeśli wydaje się harde. „dorosłe" i niezależne, a przynajmniej chce za takie uchodzić – jak powietrza potrzebuje naszej akceptacji i miłości. Im bardziej się buntuje, tym bardziej prosi: „kochaj mnie!". Ten okres nie jest łatwy także dla niego. Co, oczywiście nie ma oznaczać naszej pobłażliwości na złe zachowania.