tato i synKiedy Jarek zaczął mi powierzać swojego syna, był krótko po ustaleniu diagnozy: rak trzustki – nieoperacyjny.  Rozmawiał ze mną, mając świadomość, że zostało mu niewiele czasu. Nasi synowie się przyjaźnią – razem trenują. Jarkowi nie chodziło o adopcję dziewięciolatka, zostałby przecież z matką. Chciał żebym był dla niego kimś w rodzaju bliskiego wujka, do którego zawsze można się zwrócić, który się zainteresuje sprawami dorastającego chłopca.  Jarek szukał rozwiązań mając wiedzę, że zbliża się koniec.

W tamtym czasie byłem  letnim katolikiem - czasami niedzielna Msza święta, wieczorna modlitwa – nie zawsze. Życie raczej daleko od Boga. Właściwie nie rozumiałem do końca dlaczego Jarek składa tę propozycję właśnie mnie.  Jako ojciec trójki dzieci miałem już co robić.

Krótko po tym zdarzeniu musiałem pojechać służbowo do Częstochowy. Pod obrazem Jasnogórskiej Pani modliłem się słowami  „Maryjo, Panie Jezu jeśli jesteście, proszę o uzdrowienie dla Jarka”.

Po krótkim czasie okazało się, że wyniki wskazywały na  infekcję trzustki, możliwą do wyleczenia kuracją farmakologiczną. Wcześniej kilku lekarzy zgodnie potwierdzało diagnozę o chorobie nowotworowej, zresztą mój znajomy przeszedł już „chemię”.  Straszne bóle minęły. Jarek wyzdrowiał.

To uzdrowienie było  prezentem dla mnie.  Pan Jezus pokazał mi, że żyje, że działa, że może zaingerować nawet uzdrowieniem. Zaczął się proces naprawy mojego życia, początek  czegoś zupełnie nowego.

Andrzej