Jan Paweł IIZawsze byłam bardzo religijna. Wychowywała mnie babcia, bo rodzice zajęci swoimi karierami nie mogli mi poświęcić tyle czasu ile by chcieli. Moje dzieciństwo przydało na lata sześćdziesiąte, gdy po skończonej pracy przychodziło się do domu, jadło obiad przy jednym stole, opowiadało o tym, co się wydarzyło w ciągu dnia.  Mój dziadek był dla mnie wyjątkową osobą. Do dziś przechowuje pamiątki po nim, zdjęcia, dyplomy. Po babci zresztą też. Była wyjątkowo piękna i robiła najlepsze pączki na świecie.

Dziadek zawsze krył przed babcią i rodzicami moje psoty. Nasza rodzina była z tak zwanych pokoleniowych.  Do dziś pamiętam prababcię Kasię, po której imię nosi moja kuzynka i ciocię Marysię - siostrę babci, rezydentkę w naszym domu. Moi dziadkowie nie byli zamożnymi ludźmi, ale otrzymałam od nich wiele miłości, opieki, czułości. Nauczyli mnie szacunku do drugiego człowieka, prawdomówności, szczerości oraz tego, że piękno tkwi w prostocie. Babcia prowadzała mnie codziennie na „majowe”, dzięki czemu pokochałam Matkę Bożą. Nie pamiętam, by jakakolwiek niedziela mogła się rozpocząć bez Mszy Świętej. Mój dziadek do kościoła nie chodził. Miał poglądy socjalistyczne. Drugich dziadków od strony mamy prawie nie znałam, babcia zmarła, gdy nie było mnie jeszcze na świecie, a z dziadkiem mieliśmy bardzo powierzchowne kontakty.

Szkoła średnia
Liceum wybrali mi rodzice, ale od początku wiedziałam, że będzie mi tam źle i tak się stało. Nie lubiłam tej szkoły. Przemęczyłam się cztery lata, żyłam marzeniami o studiach. To był jedyny sposób, by poczuć szczęście. Szkołę średnią pamiętam jak przez mgłę. Wstawałam, szłam na lekcje, wracałam do domu, jadłam obiad i uczyłam się do późnego wieczora.  Nigdy nie dopuściłam do tego, by osłabła moja wiara, którą zaszczepiła mi babcia. Była więc niedzielna Msza Święta, Gorzkie Żale, Droga Krzyżowa, Nabożeństwo Majowe. Mama chodziła do kościoła, a tata nie. Brał udział tylko w pogrzebach, ślubach, chrzcinach. Do dziś nie wiem dlaczego. Zawsze bardzo mnie to bolało.

Uczelnia i praca
Najpiękniejszym okresem w moim życiu były studia. W końcu uczyłam się tego, co mnie interesowało, poznałam wielu ciekawych ludzi, sporo podróżowałam. Ale moja wiary lekko ochłodła. Nauka i towarzystwo tak mnie pochłaniały, że ograniczałam się do niedzielnej Mszy Świętej i świąt nakazanych. Choć w moje życie religijne wkradła się letniość, nigdy nie odeszłam od Boga. Ale był czas, że ważna była zabawa, a grzechy nie pobudzały mojego sumienia. Najgorzej było w pracy. Trafiłam w środowisko ateistów, ludzi bez zasad moralnych, dla których religia i kościół były przeżytkami historii. Nie ukrywałam się z moimi przekonaniami, ale też specjalnie nie afiszowałam. W końcu była to nadal jest to moja prywatne sprawa. Praca była dla mnie źródłem ogromnej satysfakcji. Pozwalała wykorzystywać zdobytą wiedze, robić użytek ze znajomości języków obcych. Na swoja pozycję długo pracowałam i myślałam, ze tak już będzie zawsze. Sporo podróżowałam, poznawałam osoby z pierwszych stron gazet, oglądałam służbowo pałace królewskie, uczestniczyłam w sesjach zagranicznych parlamentów, uczestniczyłam w przyjęciach w polskich ambasadach i konsulatach. Pewnego razu moja mama stwierdziła: tyle jeździsz po świecie a nigdy nie byłaś u papieża Jana Pawła II. A ja uznałam, że jest jeszcze czas, na pewno zdążę z nim porozmawiać. Oglądałam wszystkie Jego pielgrzymki, czytałam trudne homilie, zatapiałam się w jego listy do wiernych. Czas płynął, a ja odwlekałam wyjazd do Watykanu. Sądziłam, że papież będzie żył wiecznie. Co za projekcja marzeń! 

Kiedy odszedł Jan Paweł II
W końcu przyszedł moment, że bardzo tego pożałowałam. Śmierć Jana Pawła II całkowicie przewartościowała moje życie. Oczywiście nie nastąpiło cudowne nawrócenie, bo nie było ono potrzebne, ale przyszła niezwykła potrzeba przybliżenia się do Boga. Wówczas przyrzekłam Janowi Pawłowi II, że pogłębię swoja wiarę. Nie wiedziałam w jaki sposób tego dokonam, ale o to już nie musiałam się martwić. Podczas jednej nocy śniły mi się przedziwne rzeczy i jakiś glos kazał poszukać Opus Dei. Rano po przebudzeniu zastanawiałam się, co to takiego to Opus Dei. Nie miałam o tym zielonego pojęcia. Zaczęłam szukać w Internecie, Aż natknęłam się na stronę i adres kontaktowy. Odpowiedź przyszła następnego dnia.  Poszłam do ośrodka i już zostałam. Dwa lata po śmieci Jana Pawła II pojechałam do Rzymu. Gdy modliłam się przy Jego grobie poczułam spokój. Miałam niebywałe szczęście, bowiem udało mi się położyć na krypcie mój osobisty różaniec. Od tej pory się z nim nie rozstaję. Potem jeszcze kilka razy byłam w Rzymie, modliłam się przy grobie Karola Wojtyły, wielkiego zwolennika Opus Dei, ale myślami zawsze wracałam do pierwszego spotkania. Może dlatego, że spełniłam daną sobie obietnicę i złożyłam hołd człowiekowi, dzięki któremu rozeznałam i wybrałam drogę do Boga.