Centrum św. Maksymiliana - Matka Boża zza drutów
- Roma Rejtan
- Z życia wzięte
- Odsłony: 6929
Harmęże to nieduża wioska w pobliżu Oświęcimia. W czasie II wojny światowej wespół z innymi jeszcze 5 wioskami, po wysiedleniu przez Niemców całej ludności, stanowiła zaplecze gospodarcze KL Auschwitz. W Harmężach założono fermę drobiu (w 1942 r. wizytował ją Heinrich Himmler) i hodowlę ryb w znajdujących się tu stawach (łączna powierzchnia ok. 380 ha.). Dna stawów równano przeważnie popiołami ludzkimi pochodzącymi z krematoriów i stosów paleniskowych obozu Auschwitz - Birkenau. Popiołami tymi (wg. opisów świadków tamtych zdarzeń) zasypywano bagna, użyźniano silosy, a nawet utworzono z nich osobną hałdę...
Nie dziwi, że właśnie tu, w tym miejscu, z początkiem lat 90-tych ubiegłego stulecia systematycznie powstawało i rozwijało się centrum modlitwy i refleksji. Patronuje mu, św. Maksymilian. Centrum Św. Maksymiliana opiekują się oczywiście Ojcowie Franciszkanie, którzy mają tu swój klasztor pod wezwaniem Niepokalanego Poczęcia NMP. W kościele pod tym samym wezwaniem, znajduje się wiele „skarbów” związanych z osobą św. Maksymiliana i historią KL Auschwitz, będących świadkami tamtych trudnych lat. W głównym ołtarzu kościoła umieszczono obraz Matki Bożej Niepokalanej z franciszkańskiego kościoła ze Lwowa. To przed nim, młody zakonnik Rajmund Kolbe, złożył swoje przyrzeczenie, zapisane w jednym z listów: "w internacie, na chórze, gdzie słuchaliśmy Msz św., obiecałem Najświętszej Maryi Pannie, królującej w ołtarzu, że będę walczył dla Niej, ale nie wiedziałem jak".
Bracia Kupcowie
Sześciu było braci Kupców. Władysław, Jan, Bolesław, Karol, Józef i Antoni. Mieszkali z rodzicami w Poroninie. Od początku okupacji niemieckiej cała rodzina zaangażowała się w konspirację. Pomagali polskim żołnierzom, oficerom. Przeprowadzali ich przez tzw. zieloną granicę. Zdradzeni, aresztowani przez Gestapo całą szóstką trafili do Auschwitz. W domu pozostali rodzice. Skatowani w czasie rewizji, zrozpaczeni nieznanym losem dzieci. Chłopcy wykazali niezwykły hart w czasie śledztwa, a w obozie – według relacji świadków – cechowała ich szczególna dobroć charakteru. Nieśli pomoc słabszym więźniom, byli członkami tworzącego się również tam ruchu oporu. Władysław Kupiec od samego początku pracował w obozowej stolarni. Był jednym z organizatorów ruchu oporu. Pierwsze grypsy przenosili poza druty w tzw. "klockach" (płaskie, 30 cm długości i 15 cm szerokości, w kształcie dwóch wydrążonych w środku deszczułek) cywilni robotnicy zatrudnieni przy rozbudowie obozu. Znalezienie grypsu było wyrokiem śmierci. W stolarni pracował też m.in. ks. Kozłowiecki. Więźniowie troskliwie opiekowali się nim, nieraz wykonywali za niego robotę, o której on sam nawet nie wiedział. Podobnie troskliwi byli wobec Ksawerego Dunikowskiego. Według relacji współwięźniów, właśnie w takich "akcjach życzliwej pomocy" wyróżniali się bracia Kupcowie. Młodsi - Bolesław i Antoni - pracowali w rzeźbiarni. Bolesław - fizycznie najsłabszy z braci, był niezwykle wrażliwy. Ukończył Państwową Szkołę Przemysłu Drzewnego w Zakopanem. Jego kolegą w szkole był Antoni Kenar. W chwili aresztowania miał 27 lat. Dwudziestoletni Antoni ukończył Państwową Szkołę Sztuk Zdobniczych i Przemysłu Artystycznego w Krakowie.
Matka Boża zza drutów
Grypsy, które wynoszono z obozu wyrzucane były w określonym miejscu. Podnosiły je łączniczki AK i przekazywały na plebanię. Dalej wiadomości obozowe wysyłane były przez Kraków do naczelnego dowództwa AK. Pewnego dnia 1940 r. łączniczki przyniosły ks. Grohsowi, ówczesnemu wikaremu na plebani w Oświęcimiu, który prowadził pośredni punkt kontaktowy, maleńką figurkę Matki Bożej Niepokalanej. Mimo gestapowskich rewizji na plebanii, aresztowaniu Księdza i osadzeniu go w Auschwitz, figurka do końca wojny pozostała na jego biurku. Wyrzeźbiona przez Bolesława Kupca – więźnia nr. 792 - 17 centymetrowa figurka miała wewnątrz wydrążony otwór. W dobrze wyposażonej obozowej stolarni (sprzęt i narzędzia ukradli Niemcy z warsztatów Księży Salezjanów w Zakopanem) została wypolerowana i pomalowana pokostem. Otwór zamknął artysta mahoniowym kołeczkiem. Bolesław Kupiec zmarł po bestialskim śledztwie, które podjęto po raz wtóry. Zakatowali go na śmierć w zakopiańskim hotelu „Palace” w 1942 r. O figurce wiedzieli i wiele lat jej szukali trzej bracia, którzy udrękę obozowa przeżyli – Władysław, Jan i Antoni. Pozostali bracia: Karol - został rozstrzelany w Auschwitz dwa lata po śmierci Bolesława; Józef zginął na morzu koło Lubeki, w katastrofie zbombardowanego statku "Cap Arcona"w 1945 r.
Ostatni gryps
W październiku 1971 r., figurka odnalazła się u ks. kanonika Władysława Grohsa, w Wieliczce. W miesiąc później, w obecności zebranych świadków oraz delegacji Muzeum Oświęcimskiego, Władysław Kupiec otworzył figurkę. Wzruszenie nie pozwoliło mu odczytać tekstu. Zrobili to za niego przyjaciele: "Tę karteczkę powierzam w opiekę Matce Boskiej i niech nas nadal ma w swojej opiece". Z drugiej strony kartki: "Prosimy o pomoc dla naszych rodziców, którzy pozostali bez opieki, gdyż sześciu synów jest zamkniętych od 17 I 1940 r. Tę figurkę wykonał jeden z tych synów. Adres: Kupcowie, Poronin k. Zakopanego, ul. Kasprowicza 7".
Ks. Grohs tak bardzo zżył się z figurką, że nie oddał jej rodzinie Kupców.
Opiekunka Męczenników Oświęcimia
Papież Jan Paweł II beatyfikował Maksymiliana Kolbe w roku 1972. Wtedy właśnie rozpoczęły się uroczystości Roku Maksymilianowskiego w Polsce. Czczono Błogosławionego Męczennika w całym kraju, również w miejscu jego męczeństwa. Mszy św. przy prowizorycznym ołtarzu w Brzezince, 15.10. 1972 roku, przewodniczył ks. Prymas kard. Stefan Wyszyński. W czasie homilii trzymał w dłoniach figurkę wyrzeźbioną przez Bolesława Kupca. Powiedział wtedy całemu narodowi o jej pochodzeniu i znaczeniu dla każdego z nas. O przesłaniu z przeszłości dla przyszłości. Ks. Władysław Grohs (zmarł w 1977 r.) prosił w testamencie o przekazanie figurki "Matki Bożej Oświęcimskiej" do Niepokalanowa. Klasztor niepokalanowski przekazał figurkę do Centrum św. Maksymiliana w Harmężach. W ten sposób „Matka Boża zza drutów” wróciła niemal do miejsca, skąd przed pół wiekiem się wydostała.
Poznałam historię braci Kupców 7 lat temu, kiedy pierwszy raz byłam w Harmężach. Przypomniała mi się w związku z dzisiejszą rocznicą – 71 lat od dnia pierwszego transportu więźniów do Auschwitz. Napisałam o niej, bo jest niezwykłym świadectwem wielkości moralnej tamtych ludzi – tego, co w nich było najpiękniejsze, najwartościowsze. Tego, czego nam tak bardzo dziś brakuje – jednoznaczności i prawdy. Tej w nas i o nas. Odkrytej i codziennie potwierdzanej. W każdej, nawet najtrudniejszej sytuacji.
Boże daj nam ich wiarę, odwagę i miłość!