SUKCES
- Daniel
- Z życia wzięte
- Odsłony: 7153
Jakże dumny byłem z siebie, gdy udało mi się doprowadzić wszystkie sprawy do końca! Czułem, że odniosłem sukces. Miałem teraz własne biuro, perfekcyjnie urządzone i wyposażone, ogromne okno, za nim duży taras z widokiem na dachy miasta i park, najlepszej jakości meble, najnowsze urządzenia elektroniczne, kierowcę i sekretarkę, i stać mnie było od tej chwili na bardzo wiele.
Chcąc podkreślić swoją pozycję i możliwości dawałem się we znaki pracownikom, którzy to wszystko tu montowali. Zagroziłem im nawet, że jeśli nie zrobią wszystkiego tak jak chcę, to nie zapłacę ani grosza. Kiedy jeden z nich położył gumowy młotek na zawiniętym w grubą piankę blacie nowego biurka, robionego na zamówienie, powiedziałem mu – sam nie wiem dlaczego – że jeśli ono będzie porysowane, to odkupi je ode mnie i może dać je swoim dzieciom do zabawy.
Muszę przyznać, że kręciło mnie, gdy ludzie coraz bardziej poddawali się mojej władzy. Czułem to, i nieważne było dla mnie, jak się w tej chwili czują oni, o czym myślą, co powiedzą swojej żonie, gdy wrócą do domu… Sam nie wiem, dlaczego to powiedziałem, przecież nie zrobili nic złego, starali się jak mogli najlepiej – to ich codzienna praca.
Pierwsza euforia minęła. Codziennie siadam za biurkiem, które kosztuje więcej niż niejeden człowiek zarabia przez cały rok. Moje grawerowane wieczne pióro leży, błyszcząc w promieniach słońca. Japońskie sztuczne kwiaty doskonale udają prawdziwe, a delikatny zapach najlepszych odświeżaczy powietrza nie kłóci się z zapachem kawy przed chwilą podanej z „japońskim” ukłonem. W oczach moich pracowników widzę czasami uznanie, ale i lęk zrodzony z zależności – ostatecznie jestem „człowiekiem sukcesu”, ich pracodawcą, szefem… Płacę im i wymagam. Są zawsze na moje skinienie… i tak ma być.
Las
Czy to możliwe, żeby zabłądzić, mając najnowsze zdobycze techniki? Wierząc, że wskazanym przez GPS skrótem szybciej dotrę na umówione spotkanie, pojechałem – i teraz stoję w lesie, bo zakopałem się w grząskim gruncie leśnej drogi. Telefon nie działa – brak zasięgu. Samochód zapadł się już po osie, a w dodatku zbliża się wieczór. Nie wiem, co robić. Na umówione zebranie nie zdążę, ale najgorsze jest to, że nie mogę nikogo powiadomić i wezwać pomocy drogowej. Moja złota karta tu nie ma swej magicznej mocy. Las szarzał i zaczynała się gra cieni. Uświadomiłem sobie, że nie mam przy sobie nawet butelki wody…
Nagle pomiędzy drzewami zauważyłem światełko. Gdzie światło, tam ludzie – pomyślałem, zamknąłem samochód i poszedłem w tę stronę. Las to nie chodnik miejski. Kilkakrotnie omal się nie przewróciłem, potykając się o nierówności i korzenie drzew. Wreszcie zobaczyłem w mroku kontur domu i światło w oknie. To chyba leśniczówka. Zapukałem…
Po chwili zapaliło się światło nad wejściem i usłyszałem, jak ktoś przekręca klucz w zamku. W otwartych drzwiach stał mężczyzna i patrząc uważnie zapytał: - Pan do kogo? Wyjaśniłem, co się stało i poprosiłem, żeby zadzwonił po pomoc drogową. Uśmiechnął się i zaproponował, abym wszedł do środka. Półmrok w starym domu sprawiał, że wszystko wyglądało bajkowo. – Proszę, niech pan siądzie, bo niewiele możemy już teraz zrobić. Tu komórki nie działają, a stacjonarnego nie ma. Rano coś z tym zrobimy. Teraz zapraszam na kolację, bo pewnie pan głodny. Powiem żonie, aby przygotowała jeszcze jedno nakrycie.
Do pokoju weszła młoda kobieta, a za nią mały chłopczyk .Jeszcze raz opowiedziałem, co mi się przytrafiło, a siedząc już przy stole i jedząc skromną kolacje śmialiśmy się wszyscy, choć do śmiechu mi nie było, kiedy leśniczy zaczął mówić o wilkach i dzikach, które te lasy zamieszkują.
Chłopczyk siedział przy matce, trzymając książkę z obrazkami i wciągał ją w ten uroczy dialog, jaki tylko matka z dzieckiem potrafi prowadzić. Patrz mamusiu – to król, co zgubił się w lesie i trafił na chatkę biednego drwala…. Rozmawialiśmy o pracy leśnika, pytałem, jak sobie radzą w tak odludnym miejscu i o tym czy czasami nie chcieliby żyć w mieście… Zrobiło się już późno. Chłopczyk usnął, trzymając cały czas swoją ulubioną książkę.
- Musi pan tu z konieczności przenocować. A ja nie miałem nic przeciwko temu…. Drzewa szumiały, las żył swoim nocnym życiem. Noc minęła niezwykle szybko, spałem jak dziecko. Obudziłem się, gdy ktoś wszedł do domu otrzepując buty, a po chwili usłyszałem pukanie i serdeczne „dzień dobry” – Mam dobrą wiadomość, udało się wyciągnąć samochód z mokradła na drodze. Tu prawdziwy koń więcej wart, niż całe stado tych pod maską.
Widząc leśniczego teraz w dziennym świetle, miałem wrażenie, że gdzieś już go spotkałem Zapytałem: Czy my się przypadkiem nie znamy? Chyba nie – odpowiedział po chwili.
Podziękowałem za wyjątkową gościnność. Nie mogłem nawet zapłacić, bo tu w lesie nie ma bankomatu…
Pytanie
Kiedy podał mi rękę, powiedział coś, co odebrało mi mowę.
- Nie mogłem potwierdzić, kiedy pan zapytał, czy się znamy – bo co innego kogoś spotkać, a co innego znać. Gdyby pan mnie zapytał, czyśmy się kiedyś spotkali, powiedziałbym, że tak.. Jak pan widzi, nie stać mnie na tak drogie biurko, jakie jest u pana w gabinecie. Nie wiem, czy to pana zasługa, czy nie, ale mój szef mnie zwolnił po tym incydencie, bo ponoć swoim „nieroztropnym czynem” naraziłem jego firmę. Jakoś sobie poradziliśmy, choć nie było łatwo. Czy mam do pana żal? Wtedy miałem. Ale może ten moment zadecydował, że dziś jesteśmy szczęśliwi. Teraz proszę jechać aż do wielkiego dębu – nie można go nie zauważyć – i za nim skręcić w prawo…
Stałem i patrzyłem, jak spokojnie wraca do domu, do żony i syna. Było mi niesłychanie głupio. Chciałem się wytłumaczyć, sprostować, że to… no, właśnie, co mu powiem…?! Przejechałem koło dębu, którego nie da się nie zauważyć i skręciłem w prawo. Komórka złapała zasięg. Wracałem do mojego cywilizowanego świata.
Siedzę za biurkiem, które kosztuje więcej niż niejeden człowiek zarabia przez cały rok. Moje grawerowane, wieczne pióro leży, błyszcząc w promieniach słońca, pachnie kawa, ale myślami jestem tam i nie wiem, co powinienem zrobić. Jak wynagrodzić zło, jak się odwdzięczyć i niczego nie popsuć. Wraca wspomnienie tej chwili, kiedy ich syn mówił do mamy: „Patrz – to król, co zgubił się w lesie i trafił na chatkę biednego drwala…”