Kiedy zaczyna się rodzinaPrzygotowując się do założenia strony KatolickaRodzina.pl zaczęłam zadawać sobie coraz częściej pytanie: kiedy konkretnie zaczęła się rodzić moja rodzina. Nie będę opisywać teoretycznych rozważań na temat zakładania rodziny. Nie będzie ani o od strony psychologicznej, ani od strony teoretycznej, tylko mojej własnej.

Przysięgę składaliśmy w wieku 23 lat. Czy to był ten moment? Z pewnością był to moment najważniejszy, kluczowy, zdaniem filozofa –  klasyczna, życiowa sytuacja progowa. 31 lipca 1993 roku powiedzieliśmy sobie przed Bogiem „TAK”. Ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę aż do śmierci.

Krysia - koleżanka z pracy powiedziała po ceremonii, że chyba faktycznie tak będzie, bo oboje wypowiadaliśmy swoje kwestie z siłą, ale i  ze spokojem, tak jakby z olbrzymim przekonaniem. Jednym ze świadków naszych zaślubin był mój kuzyn Grzegorz. Jest ode mnie starszy o 10 lat i zawsze czułam się przez niego traktowana jak młodsza siostra. Jako piętnastolatka  bawiłam się na jego weselu. Wybranką Grzegorza została bardzo religijna Mirka – siódme dziecko z ośmiorga rodzeństwa. Chociaż dzieliło nas blisko dwieście kilometrów, zdarzały się okazje do odwiedzin. Zawsze kiedy byłam w ich domu widziałam najpierw udane małżeństwo, a  potem szczęśliwą rodzinę z dwójką dzieci. Wszystko tam wyglądało z mojego nastoletniego punktu widzenia idealnie. Była wielka miłość, zupełnie jak w dniu ślubu. Był szacunek, radość i czułość.

Zupełnie inaczej było w domu, w  którym dorastałam. Rodzice chociaż mieszkali pod jednym dachem, to z kilku powodów nie łączyły ich bliskie więzi.

Kiedy na wakacjach przyglądałam się jak Grzegorz z Mirką traktują swoje pierworodne dziecko, to naprawdę zachciało mi się stworzyć z kimś udaną rodzinę.

W liceum katechezę, wtedy jeszcze w kościelnych salkach katechetycznych, odbywałam z proboszczem parafii - księdzem Gerardem Janikowskim. Zawsze miał posłuch. Jeśli ktoś przeszkadzał,  był wyrzucany za drzwi.  Katechezy nie były obowiązkowe. Ksiądz Gerard tłumaczył nam – swoim piętnasto-, szesnastoletnim uczniom, że aby znaleźć dobrego męża lub dobrą żonę trzeba się modlić, dużo modlić. „Nie myślcie, że dobrego małżonka poszukacie na dyskotece. Raczej nie.” – mawiał. Jego słowa zapadły mi do serca. Zaczęłam  się modlić na różańcu, w tajemnicy, w swoim pokoju, tylko Pan Bóg i ja. Skoro dobre rodziny istnieją, to też chciałam taką  mieć. Mając siedemnaście lat za namową przyjaciółki poszłam w intencji „o dobrego męża” na pieszą pielgrzymkę do Częstochowy – ponad trzysta kilometrów.

Okazało się, że w tej samej grupie szedł chłopak w moim wieku - przystojny, grający na gitarze, o pięknym głosie, sportowiec, rozmodlony i dobrze wychowany.

Po spotkaniu popielgrzymkowym, w drodze do domu, kupił mi różę, chwycił za rękę i… tak trzyma ją do dzisiaj. Nie zawsze  było wspaniale. Były chwile w naszym małżeństwie, że już prawie wcale  ze sobą nie rozmawialiśmy. Pozornie wszystko wyglądało dobrze. Byliśmy jak rodzina z reklamy PZU – rodzice, dzieci i pies. W rzeczywistości pozamykani w światach własnych myśli, nie mieliśmy ze sobą zbyt wiele wspólnego. Ten czas określiłabym jako „okres techniczny” – trwaliśmy razem. Woziliśmy  dzieci do przedszkola, na treningi, do szkoły, czasami jadaliśmy wspólnie, ale na Wigilię nie mieliśmy ochoty, by śpiewać Jezusowi przy żłobie. Mój mąż nie chciał już ani grac na gitarze, ani śpiewać. Łamaliśmy pierwsze przykazanie – „Nie będziesz miał  bogów cudzych przede mną”. W czas świąt, gdy chrześcijanie świętują narodzenie Jezusa, my godzinami gapiliśmy się w telewizor. Na szczęście Pan Bóg zawołał nas bliżej siebie. Nie od razu, Jego zapraszanie nas trwało kilka lat. Dzieki wielkiej łasce, zrealizowały się moje marzenia, że w rodzinie może być nie tylko bardzo dobrze, ale że może być wspaniale.

Często powtarzamy błędy rodziców. Przysłowie mówi: zanim poślubisz kobietę, poznaj swoją przyszłą teściową. Takie same problemy rodzinne pojawiają się w kolejnych pokoleniach. Jednak kiedy zastanawiam się, kiedy zaczęła się moja rodzina, to wiem, że zaczęła się w marzeniach, w buncie przeciw błędom rodziców, w nocnej modlitwie na kolanach, a także z obserwacji związku Grzegorza i Mirki, z wiary, że to się może udać.

Małżeństwo zaczęło się w mojej psychice, kiedy byłam nastolatką i nie było rzeszy psychologów, którzy tłumaczyli rodzicom, jak budować kobietę w podlotku.

Żyję we wspaniałym małżeństwie,` które z pewnością było w Bożym planie na moje zycie, chociaż czasami próbowałam od Boga uciekać zakładając siedmiomilowe buty. (cdn.)

Elżbieta Lachman