EmigracjaKiedyś wydawało mi się, że życie jest proste, szczęśliwe i że wszystko zależy ode mnie. Wydawało mi się, że mogę zdobyć wszystko, czego tylko zapragnę, włącznie ze znalezieniem męża. Oczywiście, modliłam się o dobrego męża, ale równocześnie wyobrażałam sobie idealne małżeństwo, czas „mlekiem i miodem płynący”; wiadomo, że zdarzają się problemy, ale tylko czasami.

Dorosłość

Poznałam mojego przyszłego męża i pierwsze trzy miesiące naszej znajomości były idealne; potem zaczęły się schody, albo właściwie – życie…, czyli góry i doliny.

Po ślubie zauważyłam, że życie nie jest takie łatwe. I to nie tylko moje, ale wszystkich dookoła: jedne małżeństwa nie mogą mieć dzieci przez wiele lat, inne je otrzymują, ale nie chcą przyjąć; tak wiele osób choruje na poważne, nieraz śmiertelne, choroby. Nagle zaczęłam stykać się ze śmiercią osób bliskich, w rodzinie… I stało się: przestałam być swawolną studentką, a stałam się żoną, wkroczyłam – tak naprawdę dopiero teraz – w świat dorosłych. Wcześniej nie zauważałam poważnych problemów, nie dotyczyły mnie one osobiście, nie było ich tak wiele. Teraz okazało się, że każdy ma problemy, każdy nosi swój krzyż, mniejszy lub większy. Trzeba się „tylko” do niego dopasować, trzeba uznać, że on istnieje i że jest mój, i że właśnie dzięki niemu życie będzie… nie łatwiejsze, wcale nie, ale... mam nadzieję, zaprowadzi mnie do celu – do zbawienia.

Praca

Kolejnym rozczarowaniem stała się praca. W czasie studiów marzyłam o pracy – myślałam, że wiem, czego szukam i bez problemu znajdę wymarzoną pracę. Będę pracować w swoim zawodzie, będę robić to, co lubię, rozwijać się i spełniać swoje marzenia. Jak się okazało, nie wszystko poszło tak gładko. Rok po skończeniu studiów, owszem, pracowałam na prestiżowym stanowisku, w dużej firmie i… po krótkim czasie miałam tego dosyć. Życie naszego małżeństwa było jednym wielkim młynkiem, kręcącym się z zawrotną prędkością, bez szans na zatrzymanie się. Nie byliśmy zadowoleni ani z pracy zawodowej, ani z jakości naszego życia małżeńskiego. To, co wydawało się dobrą pracą, stawało się źródłem coraz większej frustracji i niezadowolenia.

Zmiana

Wtedy zdecydowaliśmy się na zmianę.

Podróż za ocean była naszym marzeniem od dłuższego czasu, jednak wcześniej nie było okazji, żeby je spełnić. Wreszcie udało się; podjęliśmy wyzwanie, i mimo wszelkich trudności nie wahaliśmy się wyjechać, wyruszyć w nieznane. Większość znajomych i przyjaciół dziwiła się naszej decyzji, że mając wszystko – mieszkanie, pracę, stabilizację – chcemy to zostawić, i jechać z biletem w jedną stronę... W obcej kulturze, innym kraju, na drugim końcu świata, znów szukać pracy, mieszkania, spróbować nowej przygody…

Ale my wiedzieliśmy, że jest to szansa dla naszego kiełkującego małżeństwa, by znaleźć czas dla siebie nawzajem, uspokoić życie, odzyskać pokój wewnętrzny i radość życia. Jeżeli teraz, na samym początku naszej wspólnej drogi, nie wjedziemy na właściwe tory, to później będzie dużo trudniej, bo przyzwyczaimy się do takiej sytuacji i nie będzie łatwo spojrzeć z dystansem na samych siebie. Jeżeli po roku małżeństwa stwierdziliśmy, że życie, które prowadzimy, w najmniejszym stopniu nie przypomina tego, o czym marzyliśmy, to co będzie za kilka lat?

Nasza wyprawa stała się szansą na przystopowanie. Zatrzymanie tego kołowrotka, rozejrzenie się wokół, zachwycenie życiem, i zastanowienie się nad tym, jaki plan Bóg przygotował dla naszego małżeństwa. Pierwsza różnica to zmiana miejsca zamieszkania z dużego, hałaśliwego miasta na małą, górską miejscowość. Czekając rano na autobus, stoję w totalnej ciszy, wśród zasypanych śniegiem świerków, gdzie słychać tylko czasem pisk wiewiórki. Rozpoczynam dzień podziwiając piękno przyrody. Jak ogromne ma to znaczenie!

W mieście wyglądało inaczej – szare, brudne budynki, przystanek autobusowy miedzy dwoma dwupasmowymi ulicami, hałas samochodów, mijających mnie z zawrotną szybkością. Efekt był taki, że nie tylko nie słyszałam własnych myśli, ale już od samego rana czułam wzrastający stres i zdenerwowanie.

Bez tych obowiązków, które były wpisane w nasze wcześniejsze życie, bez szybkiego rytmu i tempa, które powodowało przyspieszony puls, tutaj mamy wreszcie więcej czasu, który możemy spędzić na poznawaniu siebie i zakochaniu się w sobie na nowo. A za jakiś czas, z nowymi przemyśleniami i siłami, wrócić do domu – i żyć spokojniej.