życie_rodzinneSprawa aborcji budzi silne emocje. Dziś chcę zająć się jednym z powodów takich reakcji, tym, o którym mówi się rzadko. Aborcja nie jest zjawiskiem, które stanowi margines życia społecznego.

Według danych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), na świecie dokonywanych jest ponad 50 milionów aborcji rocznie. A w Polsce? W Polsce w latach 1974 – 1991 dokonano ponad dwa miliony aborcji (dokładnie 2 051 164 2 mln); są to dane GUS, a więc dotyczą oficjalnie zarejestrowanych zabiegów. Badacze patologicznych zjawisk społecznych (takich jak samobójstwa, aborcje itp.) twierdzą jednak, że aby uzyskać wiarygodny wynik, oficjalną liczbę należy pomnożyć 2, 3, 4 razy… Urodziło się w tym czasie prawie 11 milionów polskich dzieci. Z dużym prawdopodobieństwem możemy jednak stwierdzić, że nie urodziło się co najmniej 4 milionów.

Wiemy, że w aborcji ginie niewinne dziecko. Czasem pamiętamy o tym, że aborcja poważnie okalecza fizycznie – a także psychicznie i duchowo – matkę dziecka. Często jednak nie myślimy o tym, że aborcja dotyka również w niszczący sposób ojca dziecka, jego rodzeństwo, dziadków i innych członków rodziny.

Jesteśmy społeczeństwem dotkniętym alkoholizmem, który stopniowo zabija nasze rodziny. Alkoholizm i inne uzależnienia nie są nieszczęściem samego tylko uzależnionego, zło niszczy także pozostałych członków rodziny i całe społeczeństwo. Podobnie jest w przypadku aborcji: jako jednostki, rodziny i społeczeństwo, jesteśmy dotknięci większym – i bardziej ukrytym – złem, to znaczy następstwami dokonanych, niedawno i bardzo dawno, aborcji.

Temat aborcji jest nadal tematem tabu. Głośno i chętnie dyskutujemy o konieczności prawnej zgody na pozbywanie się „niechcianej ciąży”  lub odwrotnie – o konieczności prawnego zakazu aborcji na każdym etapie życia dziecka. A jednak, gdy aborcja dotyczy osoby nam bliskiej: matki, żony, córki, synowej, przyjaciółki, koleżanki z pracy… wtedy nabieramy wody w usta. Chcielibyśmy uznać, że nie mamy z tym nic wspólnego, bo sami nie popełniliśmy tej okropności, bo nie miała ona miejsca w naszej najbliższej rodzinie. Czyżby? Czy miliony dzieci zostały unicestwione w innych, niż NASZE, polskie i katolickie rodziny?

Kobiety: nasze matki, siostry, córki, synowe, przyjaciółki i koleżanki z pracy, zazwyczaj milczą na temat dokonanego kiedyś tragicznego wyboru, bo boją się potępienia i niezrozumienia. Niektóre cierpią w wielkiej samotności, poczuciu odrzucenia i zagubienia. Jedne w napięciu robią wszystko, żeby ta straszna tajemnica nie wyszła na jaw. Inne – niestety chyba większość – starają się odsunąć swoje cierpienie. Za wszelką cenę próbują przekonać same siebie, że była to dobra decyzja, albo że nic wielkiego się nie stało… to tylko ciąża, zarodek albo jakaś niepotrzebna tkanka…

Kiedy to nie działa, rzucają się w wir pracy, obowiązków (rodzinnych!), czasem stają zagorzałymi zwolenniczkami prawa kobiet do „własnego brzucha” lub odwrotnie, starają się zagłuszyć wciąż niespokojne sumienie, nie uleczone ciało i psychikę, kompulsywnie włączając się w działania ruchów prolife. Zapomnieć, zapomnieć, zapomnieć... Czasem pomagają w tym środki nasenne, środki uspakajające lub alkohol. Czasem „wyjściem” jest odurzyć siebie w inny sposób, popaść w depresję lub uciec w chorobę: silnie odczuwać ból fizyczny związany z różnymi chorobami, które się przyplątały, z powodu wieku, genetyki, z przypadku. Byle nie rozumieć ich jako psychosomatyczne następstwo dokonanej niegdyś aborcji, bo to byłoby niebezpieczne. To prowadziłoby do źródła rany, którą przecież w każdy sposób chce się zakryć.

To robią nasze matki, żony, siostry, córki, synowe, przyjaciółki i koleżanki z pracy. A co robimy my – ich dzieci, mężowie, ojcowie, teściowie, przyjaciele, koledzy? Najczęściej milczymy. Bo po co wiedzieć? Po co rozdrapywać rany? Po co niszczyć wizerunek własnej rodziny? Gdybyśmy się dowiedzieli tego najgorszego, wymagałoby to od nas wielkiej pracy emocjonalnej, psychicznej i duchowej. Wysiłku zrozumienia, przebaczenia i pojednania.

Temat aborcji budzi wielkie emocje. Dlaczego? Bo dotyka tak wielu z nas.