szefW życiu spotykają nas różne sytuacje. Tracimy pracę, dręczy nas koszmarny szef, porzuca  mąż lub żona, umiera dziecko, tracimy dach nad głową, dotyka ciężka choroba, martwi rosnący dług.

Buntujemy się, rozpaczamy, popadamy w odrętwienie, depresję. Narzekamy na swój los i dopisujemy do listy nieszczęść, które nas w życiu spotkały kolejne niepowodzenie, utwierdzając się w przekonaniu że wszystko co złe spotyka właśnie nas.

Teoretycznie ludzie wierzący powinni być  przygotowani na niepowodzenia. Niestety, niekiedy ciężar tragedii, która nas spotyka jest tak przytłaczający, że potrafi zachwiać wiarą. Wówczas przychodzi myśl, że Bóg nas opuścił, zmarginalizował, przestawił na boczny tor, odtrącił, zapomniał. Dręczymy się, że przestaliśmy być dla Niego ważni. Modlimy się coraz mniej, a potem wcale, bo jesteśmy przekonani, że naszej modlitwy nikt nie słucha. W taki oto prozaiczny sposób oddalamy się od Boga.

Skąd tyle żalu dla Stwórcy, który jest naszym Ojcem i kocha nas bezwarunkowo? Nawet wtedy, gdy popełniamy błędy, ranimy go grzechami, bezmyślnością, brakiem roztropności On nie myśli o tym by nas skrzywdzić. Jesteśmy przecież dorośli, niczym nieskrępowani, wyposażeni w wolną wolę, rozumni i co najważniejsze ponosimy odpowiedzialność za swoje czyny. Bóg przygląda się naszym działaniom, ale to nie On podejmuje za nas decyzje. Robimy to sami. Rozpatrywanie nieszczęść w kategorii kary za grzechy jest błędem. Bóg nie chce nas karać, a z każdego nieszczęścia w konsekwencji wynika jakieś dobro. Początkowo tego nie rozumiemy, ale warto zastanowić się nad mądrością porzekadła „nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło”.

Kiedyś wdałam się w dyskusję z pewnym duchownym, który uświadomił mi, że Bóg kocha każdy włos na naszej głowie. Skoro tak jest, to jak może nas unieszczęśliwiać? Początkowo miałam kłopot ze zrozumieniem tej sprzeczności, bo skoro nas kocha, to dlaczego doświadcza? Ale wkrótce pojęłam w czym tkwi jej sens.

W tym samym czasie moi znajomi obrazili się na Pana Boga, bo skradziono im drogi samochód. Przez pół roku nie chodzili do kościoła i nie przyjmowali sakramentów, pomimo, ze byli ludźmi wierzącymi. Zapomnieli tylko dodać, że auto skradziono, bo go wcześniej nie ubezpieczyli i zostawili przed urzędem bez opieki. Ta obraza miała wymiar osobistej klęski, bo przecież odkładali na jego kupno prze kilka lat. Ale tak bywa, że rzeczy materialne dla nas ze wszech miar ważne, łatwo stracić. Gorzej, gdy straci się duszę.

Małżeństwo z kilkuletnim stażem nie mogło mieć dzieci. Nigdy się o to nie modlili. Nie chodzili do kościoła, przed zaangażowaną religijnie rodziną udawali, że na Msze Święte uczęszczają. Co więcej, wyjeżdżali nawet na nabożeństwo, spędzając ten czas w kawiarni. Byleby tylko teściowa nie marudziła. Obrazili się na Boga, bo nie obdarzył ich potomstwem.

W tym roku zaintrygowała mnie postawa rodziców niektórych dzieci przystępujących do Komunii Świętej. Pan Bóg był dla nich kimś abstrakcyjnym, nierealnym. Wielu z nich obraziło się na Niego, bo mało zarabiają, bo nie wiedzie się im w pracy, bo teściowa wredna, bo mąż dzieckiem się nie interesuje. Nauki „komunijne” były przykrym obowiązkiem, a do tego doszła ostra krytyka stylu życia proboszcza, która ciągle domagał się pieniędzy na usprawnienia w kościele. A przecież  oni i tak  do tej świątyni nie chodzą. Najważniejszym punktem  sakramentu Komunii Świętej było to, że dziecko dostanie laptop. No i dostało, ale na pytanie co znaczy przyjąć do serca Jezusa odpowiedzieć już nie potrafiło.

Zanim obrazimy się na Pana Boga przyjrzyjmy się dokładnie samym sobie. Czy ta obraza nie jest przypadkiem wymówką lub szukania usprawiedliwienia dla własnych niepowodzeń, koniecznością obarczenia winą każdego tylko nie siebie. Na szczęście Bóg jest łaskawy i miłosierny i każdemu daje szansę. On czeka, ale czy do niego przyjdziemy zależy od nas i naszego sumienia.