narzeczeniWywiad z dr. Mieczysławem Guzewiczem - konsultorem Rady d/s Rodziny Konferencji Episkopatu Polski

Coraz częściej okres narzeczeństwa sprowadza się tylko do przygotowań ceremonii ślubnej. Ale kiedy odjadą ostatni goście weselni, rozpoczyna się codzienność. Jak przygotować się do małżeństwa, by było pasjonującą, wspólną podróżą przez całe życie?

Małgorzata Kania: Kiedy powinniśmy rozpocząć przygotowywanie do małżeństwa?

dr Mieczysław Guzewicz: Każdy z nas przygotowuje się do niego od najwcześniejszych lat, poprzez wzrastanie w małżeństwie rodziców. Jest to swojego rodzaju akademia, gdzie patrząc na rodziców uczymy się, czym jest małżeństwo i na czym polega rola żony, męża, ojca i matki.

M.K.: A jeśli dziecko nie miało dobrych wzorców w rodzinie?

M.G.: Nie ma idealnych małżeństw i nawet w najlepszych związkach pojawiają się trudności. Dziecko widzi problemy i obserwuje rodziców, jak oni sobie z tym radzą. Wspominając sytuacje, które z perspektywy czasu oceniamy jako negatywne, musimy wyciągnąć wnioski i powiedzieć sobie: jeśli rodzicom to się nie udało, będę się starał, żeby w moim małżeństwie było inaczej.

M.K.: Wzrastamy w małżeństwie swoich rodziców, potem dorastamy, spotykamy naszą drugą połówkę... i co dalej?

M.G.: No właśnie, zbliża się okres, kiedy chcielibyśmy związać się z drugą osobą już na całe życie. I tu jest czas na rzetelne przygotowanie się do małżeństwa. W tym okresie – ale także później – trzeba mieć świadomość, że małżeństwo jest najważniejszą częścią naszego życia, a jakość małżeństwa wpływa na wszystkie inne życia aspekty. Trzeba to bardzo mocno zaakcentować. Wiele nieszczęść wynika właśnie z tego, że nie uświadamiamy sobie, jak ważnym wymiarem życia jest małżeństwo. A skoro jest tak ważne, musimy się do niego solidnie przygotować. Najlepszym czasem na to jest narzeczeństwo.

M.K.: Narzeczeństwo, czyli czas, kiedy dwoje kochających się ludzi myśli o sobie już w kontekście małżeństwa. Jak można poznać, czy dana osoba będzie dobrym współmałżonkiem?

M.G.: Przede wszystkim trzeba być ze sobą i poznawać siebie w różnych okolicznościach (co nie znaczy wszystkich, bo niektóre zarezerwowane tylko dla małżeństwa). Obserwować siebie w zwykłych, codziennych czynnościach, a nie tylko w pachnącej, randkowej wersji. W tym okresie Kościół zaleca odbycie kursu przedmałżeńskiego, gdzie uczymy się teorii, którą należy poznać, ale i stosować w praktyce. Zaleca się czytanie wartościowej literatury na temat małżeństwa, która jest dostępna w księgarniach katolickich.

M.K.: Z pewnością to ważne, ale wielu młodych ludzi mówi, że to tylko teoria. Co z tego, że przyswoją sobie wiedzę na temat roli męża czy żony w małżeństwie, skoro i tak rzeczywistość jest inna? Dlatego właśnie postanawiają zamieszkać ze sobą przed ślubem.

M.G.: I to jest wielki błąd. Oczywiście, zgadzam się, że to tylko teoria, ale nie można umniejszać jej roli. Wiedza teoretyczna przygotowuje nas do praktyki. Natomiast wspólne mieszkanie przed ślubem to poważny błąd, który będzie rzutował na dalsze życie małżeńskie.

M.K.: Mówił Pan, żeby ze sobą spędzać jak najwięcej czasu, a wspólne mieszkanie przed ślubem spełnia to kryterium. Jesteśmy ze sobą i poznajemy siebie właśnie w tych zwykłych okolicznościach, a nie we wspomnianej wersji randkowej.

M.G.: Tak, ale wspomniałem również, że są okoliczności zarezerwowane tylko dla małżeństwa. A wspólne zamieszkanie właśnie do nich należy. Nie można żyć w małżeństwie, nie będąc w małżeństwie. Tak jak nie można korzystać z przywilejów jakiejś grupy społecznej, nie będąc jej członkiem. Zawierając sakrament małżeństwa otrzymujemy od Boga łaski, przeznaczone tylko i wyłącznie dla małżonków. Osoby, które mieszkają ze sobą przed ślubem, dobrowolnie z nich rezygnują.

M.K.: Jednak coraz więcej młodych ludzi na to się decyduje. Dlaczego Kościół jest temu przeciwny?

M.G.: W większości przypadków wspólne zamieszkanie przed ślubem idzie w parze ze współżyciem seksualnym. A każde współżycie pozamałżeńskie, czyli także takie, kiedy młodzi ludzie nie są jeszcze w związku sakramentalnym, jest cudzołóstwem, czyli grzechem. Dlatego Kościół opowiada się przeciw temu.

M.K.: Załóżmy jednak, że jest para, która mieszka razem, ale postanowili poczekać ze współżyciem do ślubu i trwają w tym postanowieniu. Czy nadal Pan uważa, że robią źle, mieszkając ze sobą?

M.G.: Nadal. Z dwóch powodów. Po pierwsze – najlepszym sposobem unikania grzechu jest unikanie okazji do grzechu. Jaką mają gwarancję, że wytrwają w swoim szlachetnym postanowieniu? Tym bardziej, że ciągle wystawiają siebie wzajemnie na pokusy!

Po drugie, chodzi o świadectwo dla innych. Być może, jako katolicy przystępują do komunii świętej. Wprowadza to zgorszenie wśród ludzi, bo nikt nie uwierzy, że nie współżyją ze sobą.

Taka para mogła być wcześniej dla kogoś autorytetem, świadectwem życia w czystości. Być może ktoś się na nich wzorował i teraz jego postanowienia legły w gruzach, na zasadzie: skoro oni nie wytrzymali, to chyba faktycznie jest to niemożliwe. Ewangelia św. Mateusza mówi krótko ,,biada człowiekowi, przez którego dokonuje się zgorszenie”.

Jak to się dzieje, że współżycie, które po ślubie buduje jedność pomiędzy kobietą i mężczyzną, przed ślubem ją niszczy?

dr Mieczysław Guzewicz.: W małżeństwie chodzi przede wszystkim o jedność duchową. Pełna jedność małżeńska nie ogranicza się tylko do zjednoczenia seksualnego, ono jest tylko jednym z wielu elementów zjednoczenia duchowego. Jednością duchową jest wspólne odniesienie do Pana Boga. Jeśli jedność fizyczna i uczuciowa nie będą oparte na duchowej, to nie będzie pełnej jedności. Będzie to tylko zaspokojenie doraźnych potrzeb w obrębie uczuć, emocji i ciała. Młodzi ludzie często mówią, że się dobrze rozumieją, dogadują i kochają i niestety, błędnie myślą, że kolejnym krokiem ku budowaniu jedności jest właśnie jedność fizyczna. To błąd, ponieważ jedność duchowa jest możliwa tylko w odniesieniu do Boga, a poprzez współżycie przed ślubem, czyli grzech, odwracamy się od Niego.

Małgorzata Kania.: Dlaczego jest tak ważne, by narzeczeni zachowali czystość?

M.G.: Współżycie przed małżeństwem niszczy jedność w małżeństwie.

M. K.: A konsekwencje dla małżeństwa?

M.G.: Na przykład są sytuacje, kiedy nie można podjąć współżycia seksualnego, bo kobieta jest w zagrożonej ciąży. Czy to musi spowodować zniszczenie małżeństwa? Absolutnie nie. Co więcej, w tym przypadku brak jedności fizycznej daje możliwości budowania jedności małżeńskiej na innych płaszczyznach, poprzez ofiarę. Miłość buduje się właśnie ofiarą. Chłopak, który przed ślubem nauczył się czekać na swoją przyszłą żonę, będzie umiał na nią czekać również i w małżeństwie.

M.K.: Wielu młodych, wierzących ludzi, postanawia czekać ze współżyciem seksualnym do ślubu, ale nie potrafią tego uargumentować. Jakie argumenty przemawiają za tym, że warto poczekać ze współżyciem do dnia ślubu?

M. G:. Skoro miłość, na którą wszyscy czekamy, definiuje się poprzez ofiarę, to właśnie okres wstrzemięźliwości seksualnej jest czasem, kiedy możemy ją uszlachetnić, nadać jej wartość. Skoro rezygnuję dla niej ze współżycia (jest to szczególnie trudne dla mężczyzny), to ta miłość nabiera większej wartości. Drugi argument jest taki, że w małżeństwie będą sytuacje, kiedy zbliżenie fizyczne nie będzie możliwe (zagrożona ciąża, choroba współmałżonka) i będzie trzeba umieć wytrwać nawet kilka miesięcy. Czystość przedmałżeńska przygotowuje nas do tego, że gdy pojawią się takie sytuacje, łatwiej będzie można sobie z nimi poradzić.

M.K.: Ten argument sprawdza się również w sytuacji emigracji zarobkowej, kiedy małżonkowie muszą się rozstać na dłuższy okres czasu.

M.G.: To prawda, i niestety, obserwuje się na emigracji wzmożoną liczbę zdrad. Nie jest to kwestia tylko odległości, bo są małżeństwa, które mimo trudności potrafią się kochać jeszcze bardziej, a okres rozłąki traktują właśnie jako dowartościowanie ich miłości. Wiedzą, że będzie im ciężko, ale ponoszą tę ofiarę w imię wyższych celów. Jednak innym przypadkiem – i niestety coraz częstszym – jest to, że współmałżonek wykorzystuje odległość do nawiązywania innych znajomości.

M.K.: Dlaczego tak się dzieje? Czy oznacza to, że małżonkowie od początku nie traktowali poważnie przysięgi małżeńskiej?

M.G.: Przysięga małżeńska jest nam nie tylko dana, ale przede wszystkim zadana. Nadajemy jej moc poprzez trud, jaki wkładamy do jej realizowania właśnie przez to, że rezygnujemy z bliższych kontaktów z innymi osobami przeciwnej płci. Okres pracy nad wiernością przysiędze zaczyna się już w narzeczeństwie, albo i jeszcze wcześniej. Jeśli przed ślubem było współżycie, czyli łamanie przykazania „nie cudzołóż”, to gdzieś otwiera się furtka. Często wierzący młodzi ludzie mówią: „no, tak, Bóg powiedział: nie cudzołóż, ale my się kochamy, to dlaczego nie możemy pozwolić sobie na coś więcej?” Szukają uzasadnienia i usprawiedliwienia swoich czynów przed sobą, przed rodziną, w konfesjonale. To jest kombinowanie przed Panem Bogiem, przed sobą samym i drugim człowiekiem, po prostu relatywizm moralny. A Bóg mówi jasno: „nie cudzołóż”. Nie da się trochę pocudzołożyć, a trochę nie. Cudzołóstwo albo jest, albo go nie ma. Otwarcie tej furtki w narzeczeństwie powoduje, że ten mechanizm jest później przenoszony na życie małżeńskie. Gdy zdarza się, że trzeba wyjechać na emigrację, ta otwarta furtka nadal pozostaje. Mąż myśli: „jest żona, są dzieci, ale nic się nie stanie, jak trochę sobie poflirtuję z jakąś dziewczyną”. Zdrada fizyczna rozpoczyna się od zdrady psychicznej, emocjonalnej, duchowej. Wchodzi się w związek z drugą osobą z przekonaniem o niewinności: „przecież nic się nie stanie, jeżeli sobie dłużej porozmawiam z inną kobietą, albo częściej się z nią będę spotykał”. To już jest zdrada emocjonalna, duchowa. Prędzej czy później podczas tych dłuższych rozmów, częstszych spotkań, mówi się tej drugiej osobie rzeczy, które zarezerwowane są tylko dla współmałżonka. A wszystko to dzieje się tak, bo wcześniej w okresie narzeczeństwa zabrakło wierności, czyli radykalizmu.

M.K.: Dziękuję za rozmowę.

dr Mieczysław GuzewiczMieczysław Guzewicz, ur. w roku 1959, od 29 lat w małżeństwie, ojciec 3 dzieci, doktor teologii biblijnej, konsultor Rady d/s Rodziny Konferencji Episkopatu Polski, członek Diecezjalnej Rady Duszpasterskiej Diecezji Zielonogórsko-Gorzowskiej oraz Diecezjalnej Komisji d/s Rodziny. Autor licznych publikacji i opracowań z zakresu problematyki małżeństwa i rodziny. Prowadzi rekolekcje, konferencje i prelekcje dla chorych, środowisk medycznych, duszpasterzy, doradców życia rodzinnego, narzeczonych, małżonków i rodziców.