przebaczenie_zmniejszacz-pl_938004Rozmowa z księdzem doktorem Pawłem Pacholakiem, duszpasterzem rodzin Archidiecezji Poznańskiej

Aurelia Pawlak: Czy uzasadniony jest lęk ludzi, którzy chcieliby mieć więcej dzieci, ale obawiają się, że nie podołają wyzwaniu?

W świadczeniu pomocy materialnej rodzinom wielodzietnym rola Kościoła  jest ograniczona. Na pomoc państwa także nie można liczyć.

Ks. Dr Paweł Pacholak: To właśnie małżonkowie zostają przez Boga wezwani, a można też powiedzieć upoważnieni, do rozumnego i wielkodusznego planowania swojej rodziny, również co do liczby dzieci którym, współpracując ze Stwórcą, chcą przekazać życie. To jest, że użyję tego określenia, przywilej małżonków. Co on oznacza? Rozumnie to znaczy biorąc pod uwagę swoje możliwości, sytuację, również materialną, podejmują wolną decyzję czy i kiedy zmierzać do poczęcia dziecka, a wielkodusznie oznacza, że nie ograniczają się tylko do własnych wyobrażeń i planów, że nie idą po linii własnej wygody i nie kierują się egoizmem. Zarówno rozumność jak i wielkoduszność domagają się formacji ludzkiej i duchowej. Bo przecież obawy, o których Pani wspomina, są jak najbardziej uzasadnione i podjęcie decyzji domaga się , najprościej mówiąc odwagi. Ta natomiast rodzi się z zaufania w Bożą Opatrzność. Proszę zwrócić uwagę, to wszystko jest procesem, który nieodłącznie związany jest z kształtowaniem człowieczeństwa i kształtowaniem wiary, rozumianej jako postawa przyjęcia Boga jako Pana i Zbawiciela.

AP: Rodziny wielodzietne w Polsce sprowadzane są  wielokrotnie do marginesu społecznego. Często porównuje się  je także do środowisk patologicznych. Te krzywdzące opinie mają swoje źródło w kształtowaniu modelu rodziny w której trójka dzieci to już tłok. Jak temu zaradzić?

Ks. Dr PP:To prawda, często panuje taki stereotyp wiążący wielodzietność z patologią. Jak każdy stereotyp jest nieprawdziwy w swej istocie i bierze swój początek w dość prymitywnym uogólnianiu faktycznych doświadczeń. Bo prawdą jest, iż istnieje wiele rodzin naznaczonych różnego rodzaju patologiami, które są bardzo liczne.  W tym właśnie, w pierwszym rzędzie, upatrywałbym źródła, powtórzę, prymitywnych skojarzeń. Na drugim miejscu wymieniłbym natomiast kwestię kształtowania się modelu rodziny propagowanego przez pop-kulturę. Jedno i drugie źródło są oczywiście niezwykle niebezpieczne. Dają też doskonały pretekst do tłumaczenia własnych postaw. Jak temu zaradzić? Gdyby istniała recepta zapewne już by ją zastosowano, niestety taka recepta nie istnieje. Na pewno wszelkie działania promujące normalność życia rodzinnego, ukazujące bogactwo i piękno intensywnych więzi rodzinnych, podkreślające wielkie nadzieje jakie rodzą się z takiego silnego wsparcia braci i sióstr to jest swego rodzaju praca u podstaw, zmierzająca do zmiany stereotypów. Choć zdaję sobie sprawę, iż jest to praca bardzo długotrwała i napotykająca wiele przeszkód, niekiedy przeszkód celowo stawianych.

AP: Kościół bardzo wspiera rodziny wielodzietne wskazując na wartości jakie za sobą niosą. Zwraca uwagę na kształtowanie wzorców moralnych, budowania prawidłowych więzi, interakcji społecznych, empatii. A więc tego wszystkiego co powoli dewaluuje się w współczesnym społeczeństwie. Oczywiście wsparcie duchowe jest bardzo ważne, ale  czy słowa tylko wystarczą?

Ks. Dr PP:Określenie „Kościół wspiera” tak naprawdę nic nie znaczy, bo można je zastosować dosłownie do wszystkiego co dobre.  To prawda jednak że to właśnie w środowiskach prawdziwie chrześcijańskich znaleźć możemy atmosferę sprzyjającą odkrywaniu wartości ludzkiego życia, a także płynących z tego wartości. Natomiast mam pewne wątpliwości do tego czy należy wspieranie wielodzietnych rodzin sprowadzać do kwestii dostarczania im pomocy (oczywiście, że wsparcie materialne, gdy jest ono konieczne, musi być zapewnione), ale przede wszystkim chyba chodzi o taki model pracy, również duszpasterskiej, który sprawia że liczna rodzina nie jest swoistą kulą u nogi i w pełni może w proponowanej drodze brać udział. To jest istotny postulat takiego przemyślenia działań, aby były realne dla rodziny, która ma kilkoro dzieci a co za tym idzie mnożą się wydatki, zupełnie inaczej kształtuje się struktura zajęć, inaczej wyglądają możliwości zaangażowania się w działania zewnętrzne względem życia rodzinnego. Zdaję sobie sprawę, że postulat taki domaga się rewizji pewnych utartych schematów działania, często – i tutaj mówię na podstawie  osobistego doświadczenia – księdzu musi ktoś uświadomić różnicę w planowaniu zajęć, jaka istnieje między osobą samotną a całą, liczną rodziną.

AP: Dzieci z licznych rodzin często nie mogą pochwalić się laptopem, najnowszym aparatem fotograficznym, zagranicznymi wyjazdami. Często daje się im odczuć, że są gorsze. W jaki sposób ukształtować ich świadomość, by zrozumiały, że otoczone miłością rodziców i licznego rodzeństwa są znacznie bogatsze od rozpieszczonych jedynaków opływających w dostatki, ale mających świat zawężony do wartości materialnych?

Ks. Dr PP:Zadaje Pani pytania, na które nie sposób odpowiedzieć przekonująco,  bo właściwie jedynie sensowną odpowiedź zawarła Pani w pytaniu: no właśnie otoczyć dziecko miłością, nauczyć je miłości do rodzeństwa (a więc musi to rodzeństwo zaistnieć), ale nie jest to odpowiedź przekonująca, bowiem na sprawdzenie jej skuteczności potrzeba całego życia. Nie ma innej recepty na życie dobre, jak żyć dobrze.  Wydaje się, że zawsze odczuwając jakiś brak, zwłaszcza na płaszczyźnie materialnej, będzie rodziła się myśl, że „fajniej by było gdybym był sam, bo mógłby więcej”, ale też co za sens walczyć z myślami. Natomiast doświadczenie dobra, ciepła, wsparcia,  najkrócej mówiąc miłości, broni się samo i raczej nie daje się sformułować w przekonujące definicje. Co do drwin i wszelkich postaw wrogich, szczególnie tych „bezinteresownych”, wypowiadanych, jako komentarze w różnych sytuacjach to  niewątpliwie są i zawsze pozostaną, często nieuświadomionym, przejawem osobistych frustracji. To oczywiście bardzo smutne jeżeli nie dramatyczne, ale gdy słyszę takie wrogie zdania w ustach rodziców to nie mogę oprzeć się myśli, że przecież są to słowa wymierzone we własne dzieci, bo to tak jakby własnemu dziecku komunikowali: jestem nieszczęśliwy, że cię urodziłem, skoro brutalnie krytykuję rodzicielstwo innych. W końcu, co kogo interesuje jak liczna jest inna rodzina, jaką decyzję podjęła konkretna para małżonków.

AP: Żyjemy w społeczeństwie konsumpcyjnym, gdzie liczy się kariera, pieniądze, dobra materialne. Podstawowe wartości, które były przekazywane z pokolenia na pokolenia stają się przeżytkiem i są spychane na dalszy plan. Współczesne rodziny budowane na nowoczesnych zasadach szybko się rozpadają.  Jak przeciwstawiać się takiemu modelowi życia?

Ks. Dr PP: Bogu dzięki chyba nie wszyscy ludzie realizują tę pesymistyczną wizję, choć to prawda że opisany przez Panią model życia bardzo silnie zaznacza się we współczesnym społeczeństwie. Chyba jednak warto w tym miejscu zaznaczyć też, że przywiązanie do tradycyjnych wartości, budowanie trwałej rodziny o silnych więzach międzypokoleniowych nie jest przywilejem tylko małżeństw cieszących się licznym potomstwem. Poza tym współczesność jest też czasem, który pozwolił docenić wartości do niedawna nie podkreślane, jak chociażby ogromną wagę wspólnej odpowiedzialności za wychowanie dzieci, czy też poszukiwanie form wspólnotowego życia, które umacniają rodziny. Dlatego też nie we współczesności jako takiej, dopatrywałbym się przyczyn kryzysu rodzin i ich częstego, faktycznie, rozpadu, ale bardziej w lekkomyślnym, żeby nie powiedzieć bezmyślnym zaniedbywaniu podstawowych zasad życia małżeńskiego i rodzinnego. A na płaszczyźnie nadprzyrodzonej w odrzuceniu wiary w sakramentalną łaskę Boga, który chce uświęcić miłość mężczyzny i kobiety.

AP: Skąd brać siły, odwagę i wiarę by iść pod prąd. Nie bać się opinii publicznej, nie ulegać stereotypom, żyć zgodnie z własnym powołaniem?

Ks. Dr PP:Może jako ksiądz, nie ja powinienem wypowiadać takie opinie, ale obserwując w swej pracy wiele małżeństw i rodzin, a także będąc zaszczyconym zaufaniem wielu z nich, gdy dzielili się ze mną swym doświadczeniem życia małżeńskiego i rodzinnego, ośmielę się zauważyć że odwaga, o którą Pani pyta jest owocem „wyruszenia w  drogę”, jest bardziej darem towarzyszącym podejmowanym decyzjom, niż gotowym „wyposażeniem” małżonków. Wielokrotnie mogłem obserwować zaufanie wzrastające krok po kroku u młodych rodziców, niejako wraz ze wzrastaniem ich dziecka. Odwaga małżonków i rodziców to nie jest gotowy produkt i to bez względu czy są rodzicami jednego dziecka, czy też licznego potomstwa, albo też znoszą ciężki krzyż bezdzietności. To nie jest przypadek przecież, że narzeczonych pyta się tuż przed złożeniem przysięgi czy chcą z miłością przyjąć i po katolicku wychować potomstwo którym Bóg zechce ich obdarzyć, przyjąć, wychować, ale też rozpoznać wolę Pana Boga.