Auschwitz„Do litanii loretańskiej winno się dodawać wezwanie: Męczennicy Oświęcimia módlcie się za nami” – mawiał Stefan Jaracz, wielki aktor, więzień obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu. W maju 2005 r. rozmawiałam z kobietą, która przeżyła KL Auschwitz. Trafiła tam w 1943 roku, jako 11-letnia dziewczynka. To fragment z zapisków tamtej rozmowy.

Nie wiem, czy Pani Teresa żyje. To było przypadkowe spotkanie w pociągu. Przypomniałam sobie o nim, zastanawiając się, ilu z byłych więźniów wspomina dziś tamte dni. 66 lat temu przeżyli pewnie najwspanialszy dzień swojego życia – znów byli wolni, przeżyli.Jak bardzo potrzebne jest dziś ich świadectwo, byśmy nie zapomnieli, nie zagubili prawdy o męczennikach i katach?

Obozowe życie
„Początkiem dnia był „posiłek”. Później apel z odliczaniem. Wymarsz do pracy równo o 5.00. Szliśmy zgodnie z rytmem wygrywanym przez obozową orkiestrę. Po przejściu 5-6 km. Rozpoczynałyśmy pracę – noszenie cegieł lub kamieni. Z miejsca na miejsce. Wieczorem powrót do obozu, pajdka chleba na apelu i „wypoczynek”. Życie tam, to odarcie ze wszystkiego. Nieustanne poniżanie. Nie tylko przez bicie. Chciano zabrać nam godność ludzką przez pozbawienie możliwości zaspokajania elementarnych potrzeb fizjologicznych, stawianie w sytuacji wyborów – ja, albo ona. Stawką było życie. Panował tyfus, dur brzuszny. Wiele trafiało na tzw. „rewir” (coś w rodzaju szpitala). Tam najbardziej namacalnie doświadczało się, że człowieka nie tak łatwo zniszczyć. Wspaniali lekarze - więźniowie, ilu ocalili ryzykując własnym życiem! Jedno, czego nie mogli zrobić, to ustrzec przed doświadczeniami pseudo  medycznymi dr. Rhode. Wie Pani, czego do dziś nie mogę zapomnieć? Dymu z palonych ciał. Tam się oddychało nie tlenem, tylko tym właśnie dymem. Płomienie nad krematoriami, przeraźliwy krzyk palonych w dołach śmierci – to też była obozowa codzienność. I sterty trupów pod rewirami...”

Cuda
„Mam pełną świadomość, że gdyby nie wiara w Boga, nie udałoby mi się przeżyć obozu. Nigdy później już tak żarliwie się nie modliłam… Choć każdy przeżyty dzień był już cudem, to zdarzały się przecież sytuacje, których inaczej nazwać nie sposób. Jak wytłumaczyć, że leżąc przez dwa tygodnie obok umierającej na gruźlicę dziewczyny nie zachorowałam? Jak inaczej określić zdarzenie z 6 grudnia, 1943 r., kiedy czekając pod blokiem przesłuchań dostałam od nieznajomego więźnia czekoladę, z którą (schowaną w rękawie) weszłam na przesłuchanie. Ryzykowałam życie, ale przecież to był prezent od samego św. Mikołaja! I jeszcze sen. Byłam chora, praktycznie nie dawano mi szans na przeżycie. Przyszła wtedy do mnie, we śnie, moja ukochana mama. Miała sylwetkę i strój przypominającą te znane z figur Matki Bożej Loretańskiej. Stała na szczycie góry. Wyciągnęła do mnie ręce i powiedziała: „Pnij się, pnij moje dziecko, ja cię wyciągnę”. Od tamtej nocy miałam pewność, że przeżyję. Kiedy tylko było trudno, wracałam do tego snu”   

Epilog
Pani Teresa została w 1944 r. przetransportowana do Ravensbrück, później do fabryki amunicji pod Berlinem i znów do Ravensbrück. Stamtąd, w wyniku akcji Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, reprezentowanego przez szwedzkiego arystokratę hr. Folke Bernardotte, który wykupił więźniów z obozów zagłady, trafiła do Szwecji. Tak skończyła się jej obozowa historia. Poznała najczarniejsze strony ludzkiej duszy, ale jednocześnie spotkała się z najpiękniejszymi dowodami wielkości człowieka.  
To było niespodziewane spotkanie i chyba najtrudniejsza rozmowa. Każdym słowem dotykałam najboleśniejszych wspomnień.
Kończąc homilię wygłoszoną w czasie Mszy św. Odprawionej na terenie byłego obozu koncentracyjnego Oświęcim – Brzezinka dn. 7.06. 1979 r. papież Jan Paweł II mówił:.
Moi drodzy bracia i siostry, nie mam już nic więcej do powiedzenia. Przychodzą mi tylko na myśl słowa Suplikacji: Święty Boże, Święty mocny, Święty a nieśmiertelny!... Od powietrza, głodu, ognia i wojny ...i wojny, wybaw nas, Panie! Amen".