fot.__deber73_-_Fotolia.comWiele czynników spowodowało, że coraz więcej ludzi zmienia miejsce zamieszkania i życia.

Po pierwsze, coraz większa łatwość w podróżowaniu. Po drugie, otwarte granice. Po trzecie, chęć polepszenia swojego bytu. Jednak nie jest to zjawisko nowe. Już w starożytności dochodziło do wędrówek ludów, kiedy to całe plemiona poszukiwały lepszej ziemi do osadnictwa. W średniowieczu, co prawda, nie było granic międzypaństwowych, ale z powodu słabego rozwoju transportu i przywiązania do ziemi, zmiana miejsca zamieszkania była bardzo trudna albo wręcz niemożliwa. W XIX wieku przed Brytyjczykami na wschód RPA uciekali Burowie. W XIX i XX wieku za chlebem uciekali z Europejczycy do Stanów Zjednoczonych. Inne znaczenie miały wielkie przerzucanie całych narodów przez reżimy totalitarne: carat, Stalina, Hitlera oraz zaraz po II wojnie światowej.

Rozwój transportu, a co za tym idzie coraz niższa jego cena (głównie lotniczego), otwarcie granic w ramach Układu z Schengen i możliwość legalnej pracy w innym kraju Unii Europejskiej spowodowało, że Polacy i mieszkańcy innych państw postkomunistycznych w poszukiwaniu lepszego życia zaczęli masowo wyjeżdżać do Wielkiej Brytanii, Irlandii, Niemiec, Holandii czy Hiszpanii. Rumuni dla odmiany emigrują za pracą głównie do Włoch. To Leszek Miller, ówczesny premier z SLD, rzucił przed referendum akcesyjnym cyniczne hasło, że należy wchodzić do Unii Europejskiej, bo będziemy mogli pracować na Zachodzie. Zamiast budować dobrobyt w kraju emigranci napędzają rozwój gospodarczy państw obcych. Polacy po studiach zajmują się wykładaniem towarów w angielskim Tesco, zrywaniem holenderskich tulipanów czy niańczeniem francuskich dzieci i niemieckich starców. Przy okazji samą swoją obecnością wywołują konflikty, jak w Holandii, gdzie ostatnio podpala się polskie samochody, bo miejscowi uważają, że przybysze z dzikiej Polski zabierają się im pracę.

Jednak trzeba podkreślić, że nikt tych osób nie namawiał ani zmuszał do wyjazdu, to była ich decyzja. – Z pracy w Anglii wyniosłem olbrzymie dowartościowanie się jako człowieka – powiedział mi Polak, który kilka lat pracował pod Londynem. – Ale jeszcze bardziej wyobcowałem się ze społeczeństwa polskiego – dodał. Ta druga konstatacja powinna dać do myślenia naszym władzom. Chińczycy są jeszcze biedniejsi, a mimo to szukają szczęścia nie na emigracji, lecz w swoim kraju, całymi milionami przenosząc się z wsi i małych miasteczek do dużych miast, by pracować w fabrykach. Problem w tym, że polski i unijny system gospodarczy ma niewiele wspólnego z wolnym rynkiem, który zawsze niesie ze sobą dobrobyt. W zamian za to mamy wysokie podatki i szkodliwe regulacje, hamujące rozwój.

Oczywiście niektórzy emigranci rzeczywiście na ucieczce z Polski zyskali, ale wydaje się, że nie jest to korzystne z punktu widzenia zarówno Polski jako kraju, jak i jako narodu. Mamy do czynienia z wyludnieniem nie tylko prowincji, ale nawet dużych miast. Dla przykładu ilość mieszkańców Katowic od 1987 roku zmniejszyła się z około 370 tysięcy do około 300 tysięcy (prawie 19 procent!), a Sosnowca w latach 1990-2010 z 260 tysięcy na 218 tysięcy (prawie 16 procent)! W Łodzi przez ostatnie 22 lata ubyło 120 tysięcy ludzi (prawie 14 procent)! Polki rodzą coraz mniej dzieci – jak podaje GUS, podczas gdy w 1990 roku urodziły 550 tysięcy dzieci, to teraz rodzą około 400 tysięcy dzieci rocznie (391 tysięcy w 2011 roku).

Emigracja powoduje, że często dochodzi do rozpadu więzi małżeńskich, kiedy mąż jedzie do pracy i tam znajduje sobie drugą kobietę, albo żona znajduje sobie w kraju drugiego mężczyznę. Znane są przypadki, że młode Polki zwabione łatwym pieniądzem prostytuują się za granicą. Sama Unia Europejska nasila trend emigracyjny, sprowadzając urzędników do Brukseli z najodleglejszych zakątków Unii. Ci ludzie oderwani od swoich krajów i rodzin  mają potem sami ze sobą problemy psychiczne. Szacunki mówią, że może to dotyczyć nawet połowy unijnych urzędników, czyli kilkudziesięciu tysięcy ludzi, którzy muszą coraz częściej odwiedzać psychologa czy psychiatrę!

Ale nie można mówić, że zmiana miejsca zamieszkania, nieważne z jakiego powodu, czy to za pracą, czy z innych powodów, jest niekorzystna. Amerykanie są bardzo mobilnym społeczeństwem w ramach jednak ich państwa, jak Chińczycy i wychodzi im to jak najbardziej na dobre. Także zmiana pracy kilka razy w ciągu życia nie jest czymś złym. Patologią była raczej sytuacja za PRL-u, kiedy Polacy od szkoły do emerytury pracowali w jednym zakładzie czy urzędzie. Teraz niestety ten skansen próbują jeszcze gdzieniegdzie utrwalać związki zawodowe, ale pole ich manewru cały czas się kurczy w miarę wchodzenia rynku do kolejnych branż gospodarki.

Tomasz Cukiernik – prawnik, dziennikarz, podróżnik i fotograf. Doktorant na wydziale Ekonomii i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Jest ekspertem wolnorynkowego Instytutu Globalizacji i współpracuje z wolnorynkowym Instytutem Misesa. Jest autorem książki „Prawicowa koncepcja państwa – doktryna i praktyka” oraz współautorem siedmiu tomów podróżniczej serii „Przez Świat”. Na stałe współpracuje z tygodnikiem „Najwyższy CZAS!” oraz miesięcznikiem „Opcja na Prawo”. Jego teksty ukazały się ponadto między innymi w „Rzeczpospolitej”, „Wprost”, „Naszym Dzienniku”, „Globtroterze”. Szef działu polityczno-gospodarczych newsów z całego świata na portalu korwin-mikke.pl. Zajmuje się także redakcją książek. Jego pasją są dalekie podróże i wędrówki górskie. Poza Europą odwiedził między innymi Birmę, Tajlandię, Kambodżę, Indie, Nepal, Wenezuelę, Peru, Boliwię, Chile, Tunezję, Chiny, Nową Zelandię, Fidżi, Gruzję i Armenię. Prowadzi swoją stronę internetową www.tomaszcukiernik.pl