Jan_BrzechwaUmierać trzeba z taktem! A więc, dajmy na to,

Nie wtedy, kiedy właśnie zaczyna się lato.

Bo pomyślcie: każdy o wakacjach marzy,

W górach, czy na Mazurach, czy na morskiej plaży...

I nagle – ja umieram. Jest mój pogrzeb. Jak tu

Nie nazwać takiej śmierci wprost szczytem nietaktu?

Umierać trzeba z taktem! Ci, co innych cenią

Nie sprawiają pogrzebów zbyt późną jesienią.

Ja nie chciałbym, by ludzie zziębnięci, zmoknięci

Klęli i uwłaczali mnie i mej pamięci!

By katar czy też grypę ściągali na siebie,

dlatego, że gościli na moim pogrzebie.

Umierać trzeba z taktem! Wymaga obliczeń

Taka śmierć, żeby pogrzeb nie przypadł na styczeń.

Lub, powiedzmy, na luty, gdy mrozy siarczyste

mogą całkiem zniechęcić żałobną asystę.

Ja nie chciałbym, by ludzie, których śmierć ma wzruszy

mieli z tego powodu poodmrażać uszy.

Wiosna – to co innego! Nie ma lepszej pory,

Żeby umarł taktownie człowiek ciężko chory.

Na cmentarzu wesoło zielenią się drzewa,

żałoba na wiosennym wietrze się rozwiewa...

I śmierć zda się błahostką, gdy wiosna upaja...

Postaram się dociągnąć do połowy maja!

Jest to ostatni wiersz Brzechwy;

napisał go w styczniu 1966, zmarł 2 lipca 1966 r.