Taktowne umieranie
- Jan Brzechwa
- Temat Tygodnia
- Odsłony: 8927
Umierać trzeba z taktem! A więc, dajmy na to,
Nie wtedy, kiedy właśnie zaczyna się lato.
Bo pomyślcie: każdy o wakacjach marzy,
W górach, czy na Mazurach, czy na morskiej plaży...
I nagle – ja umieram. Jest mój pogrzeb. Jak tu
Nie nazwać takiej śmierci wprost szczytem nietaktu?
Umierać trzeba z taktem! Ci, co innych cenią
Nie sprawiają pogrzebów zbyt późną jesienią.
Ja nie chciałbym, by ludzie zziębnięci, zmoknięci
Klęli i uwłaczali mnie i mej pamięci!
By katar czy też grypę ściągali na siebie,
dlatego, że gościli na moim pogrzebie.
Umierać trzeba z taktem! Wymaga obliczeń
Taka śmierć, żeby pogrzeb nie przypadł na styczeń.
Lub, powiedzmy, na luty, gdy mrozy siarczyste
mogą całkiem zniechęcić żałobną asystę.
Ja nie chciałbym, by ludzie, których śmierć ma wzruszy
mieli z tego powodu poodmrażać uszy.
Wiosna – to co innego! Nie ma lepszej pory,
Żeby umarł taktownie człowiek ciężko chory.
Na cmentarzu wesoło zielenią się drzewa,
żałoba na wiosennym wietrze się rozwiewa...
I śmierć zda się błahostką, gdy wiosna upaja...
Postaram się dociągnąć do połowy maja!
Jest to ostatni wiersz Brzechwy;
napisał go w styczniu 1966, zmarł 2 lipca 1966 r.