Tomasz CukiernikBiorąc pod uwagę wysokość wydatków publicznych w Polsce w 2012 roku (714,9 miliarda złotych), łatwo wyliczyć, że przeciętny Polak, włączając w to niemowlaków, bezrobotnych, rencistów i emerytów, by pokryć te absurdalne rachunki państwa, płaci podatki i różnego typu składki w wysokości ponad 1600 złotych miesięcznie, czyli ponad 19.200 złotych rocznie! Sumy te rosną co roku w zastraszającym tempie. (wykres poniżej)

Gdyby nie było wydatków publicznych, w 2012 roku każdy pracujący Polak byłby bogatszy średnio o prawie 3800 złotych miesięcznie (wyższe zarobki i niższe ceny), czyli aż o 45,6 tysiąca złotych rocznie! To tak jakby pracownik zarabiający aktualnie średnią krajową, czyli ponad 2600 złotych netto miesięcznie (31,2 tysiąca złotych netto rocznie), zarabiał 6400 złotych miesięcznie, czyli 76,8 tysiąca złotych rocznie.

Jednak to nie wszystko. W wyniku gigantycznych wPodatkiydatków państwa polskiego, przeciętny Polak poprzez kredyty sektora publicznego zadłużony jest już na prawie 22 tysiące złotych, w tym każdy niemowlak, który urodził się dzisiaj rano.
Biorąc pod uwagę powyższe kwoty, wysokość ulgi podatkowej na dziecko jest śmiesznie niska: wynosi ona 92,67 złotych na jedno dziecko w skali miesiąca, czyli maksymalnie 1112,04 złotych w skali roku. Już jednak dla rodziny mającej szóstkę dzieci (jak redaktor naczelna portalu www.KatolickaRodzina.pl) kwota ta wyniesie ponad 6672 złotych rocznie.
Wyliczenia te można ekstrapolować na rodzinę o modelu dwoje rodziców plus szóstka dzieci, a wtedy rezultaty będą jeszcze bardziej szokujące. Teoretycznie polskie państwo opiekuńcze odbiera takiej rodzinie średnio 12,8 tysiąca złotych miesięcznie, czyli gigantyczne 153,6 tysiąca złotych rocznie! A mimo to rodzina taka na chwilę obecną ma do spłacenia 176 tysięcy złotych długów publicznych zaciągniętych w jej imieniu przez rządzących! I mimo bieżącej obsługi zadłużenia publicznego kwoty te rosną w atomowym tempie.
Jak obliczyła „Rzeczpospolita”, w wyniku podwyżek od stycznia 2012 roku, które rządzący zafundowali nam swoją polityką, czteroosobowa rodzina za samą tylko żywność oraz utrzymanie mieszkania będzie płaciła miesięcznie ponad 70 złotych więcej niż w 2011 roku. Oznacza to wzrost samych kosztów życia dla ośmioosobowej rodziny o 140 złotych miesięcznie (około 1680 zł rocznie), nie mówiąc o bardziej wyrafinowanych wydatkach.

Należy z całą mocą podkreślić, że podwyżki te nie wynikają z konkurencyjnego wolnego rynku, lecz z decyzji politycznych – polskich i unijnych: podwyżek podatków (m.in. akcyza i opłaty paliwowe, nowa akcyza na węgiel, podniesienie VAT-u na ubranka i buty dziecięce, nawet VAT na wielorazowe pieluchy z materiału został podniesiony z 8 procent na 23 procent, wyższe podatki lokalne, w tym podatki od nieruchomości, opłaty od użytkowania wieczystego, opłaty targowe czy opłaty klimatyczne, podniesienie składki rentowej), opłat państwowych i samorządowych monopolistów (m.in. prąd, ogrzewanie, woda, gaz, przedszkola, komunikacja miejska).
Według szacunków Centrum im. Adama Smitha, utrzymanie i wychowanie dziecka w Polsce jest coraz bardziej kosztowne. Na jego wychowanie do dwudziestego roku życia potrzeba dziś aż 190 tysięcy złotych. To oznacza wzrost kosztów o blisko 19 procent, czyli o 30 tysięcy złotych w porównaniu z 2008 rokiem. W takiej sytuacji premier Donald Tusk ma czelność zachęcać Polaków i Polki do rodzenia większej ilości potomków, propagując rodzinny plan minimum 2+2. Oczywiście jedynym wytłumaczeniem jest to, że premier z Platformy Obywatelskiej obawia się załamania systemu emerytalnego, a tym samym całych finansów publicznych, bo tylko coraz liczniejsze nowe pokolenia, coraz bardziej ciemiężone fiskalnie przez władze, mogą spłacić rosnące zadłużenie publiczne. Tymczasem z najnowszych danych GUS wynika, że w 2011 roku urodziło się 391 tysięcy dzieci, czyli 22 tysiące mniej niż rok wcześniej.
Dlaczego polscy politycy nie biorą dobrego przykładu z polityki prorodzinnej na Tajwanie lub w Australii? Rząd na Tajwanie stara się przeciwdziałać zjawisku rodzenia coraz mniejszej ilości dzieci, wypłacając na potomstwo duże pieniądze, a matkom dając prawo aż do trzyletniego urlopu po porodzie. W Polsce becikowe wynosi tylko 1000 złotych (plus 22 tysiące złotych długu) i coraz bardziej stara się je ograniczać ostrymi regulacjami, a w Tajpej, stolicy Tajwanu – 20 tys. dolarów tajwańskich (ponad 2100 złotych). Na Tajwanie za każde kolejne dziecko rodzice otrzymują coraz większą pomoc, wynoszącą od 3 do 5 tysięcy dolarów tajwańskich (około 315-525 złotych) miesięcznie. Na opiekę nad każdym dzieckiem do piątego roku życia tajwańskie rodziny dostają 150 tys. dolarów tajwańskich (prawie 15,8 tysiąca złotych). Ale już rekordem jest becikowe w Australii, gdzie wynosi ono 5294 AUD, czyli aż 18 050 złotych!

Tomasz Cukiernik – prawnik, dziennikarz, podróżnik i fotograf. Doktorant na wydziale Ekonomii i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Jest ekspertem wolnorynkowego Instytutu Globalizacji i współpracuje z wolnorynkowym Instytutem Misesa. Jest autorem książki „Prawicowa koncepcja państwa – doktryna i praktyka” oraz współautorem siedmiu tomów podróżniczej serii „Przez Świat”. Na stałe współpracuje z tygodnikiem „Najwyższy CZAS!” oraz miesięcznikiem „Opcja na Prawo”. Jego teksty ukazały się ponadto między innymi w „Rzeczpospolitej”, „Wprost”, „Naszym Dzienniku”, „Globtroterze”. Szef działu polityczno-gospodarczych newsów z całego świata na portalu korwin-mikke.pl. Zajmuje się także redakcją książek. Jego pasją są dalekie podróże i wędrówki górskie. Poza Europą odwiedził między innymi Birmę, Tajlandię, Kambodżę, Indie, Nepal, Wenezuelę, Peru, Boliwię, Chile, Tunezję, Chiny, Nową Zelandię, Fidżi, Gruzję i Armenię. Prowadzi swoją stronę internetową www.tomaszcukiernik.pl.