Rodzina a propaganda dawania
- Tomasz Cukiernik
- Rodzinne Finanse
- Odsłony: 6291
Hipokryzja klasy rządzącej nie zna granic. Politycy i urzędnicy chcą rzekomo dobra rodzin, ale dlaczego za pieniądze właśnie tych rodzin?
Najpierw politycy tak opodatkowują polską rodzinę, że na nic jej nie stać, a potem z łaską i przy wielkich propagandowych fanfarach rozgłaszają światu, że cząstkę z tego przekażą rodzinie, sobie potrącając za pośrednictwo w tej oszukańczej transakcji. Nowo narodzone dziecko w Polsce otrzymuje od państwa 1000 złotych becikowego, podczas gdy w tym samym momencie ma również do spłacenia ponad 22 tysiące złotych długów (1 czerwca Kongres Nowej Prawicy organizuje nawet ogólnopolską akcję Dzień Dziecka Zadłużonego, która ma uświadomić społeczeństwo o efektach stale rosnącego długu publicznego i jego wpływu na losy przyszłych pokoleń), które w jego imieniu zaciągnęli urzędnicy, a zadłużenie to cały czas rośnie. Zresztą obciążenie podatkami i pazerność polskiego fiskusa również wzrasta – ostatnio w Ministerstwie Finansów, które między innymi planuje przesunąć wiele towarów do wyższej stawki VAT (na przykład z 5 procent do 8 procent ma zostać podniesiony VAT na sprzedaż lodów oraz gotowych posiłków i dań), rozważany jest pomysł, by wyposażyć samorządy w możliwość nakładania nowych podatków lokalnych, co w pierwszej kolejności uderzy w rodzinę.
Zgodnie z najnowszą propozycją Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej chce ułatwić młodym rodzicom powrót na rynek pracy poprzez uruchomienie programu dotacji dla firm dających zatrudnienie rodzicom oraz dopłat do pensji dla matek lub ojców oddających dziecko do żłobka i wracających do pracy w niepełnym wymiarze godzin. Bardziej jednak niż pomoc rodzinie, politykom zależy na wymiarze propagandowym – czego nauczyli się od swoich mentorów z Brukseli, którzy każą przy każdej inwestycji współfinansowanej z unijnych pieniędzy stawiać szpecące krajobraz tablice propagandowe i promować projekty w mediach. Tak więc na kampanię „Mama ma” (po dwie reklamy w radiu i telewizji, nadawane w najlepszym czasie antenowym) ministerstwo wydało 4,8 miliona złotych z pieniędzy ciężko pracującej i wysoko opodatkowanej rodziny. Że wszystkie te pieniądze podatników poszły praktycznie w błoto, świadczy fakt, iż w reklamie promuje się oddawanie dzieci do żłobków, w których przecież… ciągle brakuje miejsc! No ale zarobili ci co reklamę przygotowywali, a politycy poprawili swój wizerunek – a przecież o to tylko chodziło.
Za pieniądze zrabowane rodzinie inni politycy chcą jej bronić i chronić: partia Solidarna Polska planuje ogłosić Kartę Praw Rodziny Polskiej i opowiada się za powołaniem Rzecznika Praw Rodziny, który byłby odpowiedzialny za „koordynację zadań w zakresie polityki prorodzinnej”. Projekt przewiduje, że nowy urzędnik wraz ze swym z pewnością rozbudowanym biurem „stałby na straży naturalnych praw rodziny” i działałby na rzecz ochrony rodziny, a w szczególności umocnienia „prawa do życia od poczęcia do naturalnej śmierci”, prawa do życia i wychowywania w rodzinie oraz podmiotowości rodziny. Znacznie bardziej politycy pomogliby polskiej rodzinie, gdyby ta nie musiała płacić wysokiego na 23 procent VAT-u od niemal wszystkiego co kupujemy, skandalicznie wysokich obowiązkowych składek na ZUS czy 32-procentowego PIT-u. Jak słusznie zauważył prof. Michał Wojciechowski z Centrum im. Adama Smitha, wzmacnianie rodziny „trzeba zacząć od zmniejszenia ucisku fiskalnego”. Tymczasem co o polityce prorodzinnej naprawdę myślą politycy, szczerze powiedział premier Donald Tusk, wypowiadając skandaliczne słowa: „dla państwa najtańsza jest rodzina bez dzieci”.
Rzeczywistość jest taka, że poprzez prowadzenie polityki prorodzinnej politycy zawsze chcą przy okazji zyskać na popularności – i to jest ich cel główny, a nie pomoc rodzinie. W Australii wprowadzono uderzający w gospodarstwa domowe podatek od dwutlenku węgla powodujący wzrost rachunków za energię. Jednocześnie w ramach kosztującej 14 milionów dolarów australijskich rządowej kampanii reklamowej dotyczącej „pakietu pomocowego dla gospodarstw domowych”, mającego łagodzić skutki wprowadzenia podatku od CO2, ani raz nie pojawia się nazwa tego podatku. W trzech krótkich filmach propagandowych widzowie są tylko informowani, jakie to władze są dobre, gdyż uchwaliły pomoc finansową dla gospodarstw domowych. Podobnie celem innej kampanii propagandowej na Facebooku, przygotowanej na zlecenie rządzącej Australią lewicowej Partii Pracy, jest przekazanie młodym matkom informacji o znaczących, korzystnych dla nich ulgach podatkowych i zasiłkach na dzieci w wysokości około 3 tysięcy dolarów australijskich.
Należy z całą mocą podkreślić, że w każdym powyższym przypadku nie są to pieniądze, które politycy uczciwie zarobili, lecz zabrali je ciężko pracującym ludziom, wykorzystując uchwalony przez siebie i swoich poprzedników haracz podatkowy. Dlaczego o tym nie mówią w propagandowych reklamach ani w Australii, ani w Brukseli, ani w Polsce? Nie dość, że rozdawane fundusze nie zostały przez polityków zarobione, to na dodatek jeszcze bezczelnie chwalą się swoim rzekomym dobrodziejstwem. Gdzież podziała się cnota skromności w obdarowywaniu potrzebującego, o której mówi Biblia?