Wołyń
- Janusz Andrzejczak
- Uncategorised
- Odsłony: 32716
Urósł wzwyż, ku niebu, tuż przy sośnie świętej;
ramiona miał z puszczą zieloną zrośnięte.
Bezdroża mnie wiodły przez mech, poprzez trawy;
nie wiadomo czemu, ruszyłem w cień prawy.
Tu znalazłem ciszę, to co w niej ukryte,
między każdym z nieba przez puszczę prześwitem.
Zachodzące słońce pnie w jedno stopiło
i prawie mnie siebie już nigdzie nie było.
Gdy już sen zza drzewa chuchnął na mnie cicho,
nagle jakiś przestrach i ech czarnych chichot...
Purpurowe słońce krwią spływało w darnie,
w krzyk rozdzierający, swąd żywych, męczarnie...
Kolczastą jeżyną dziecina skręcona,
piłowanie istnień i rozprute łona...
Krwią zgasiwszy żądzę, sotnia Belzebuba
z niemowlęciem wbitym na ostrzu tryzuba,
śmieje się, przypija... Trupów pełne doły...
Czemu w tym właśnie miejscu, dlaczego Wołyń?!
Tu, gdzie święta sosna, cierniowa korona,
tak okrutnie wiersz mój, z tych najcichszych - skonał.