szkola-fot._Iurii_Sokolov_-_FotoliaWielu rodziców w Polsce obawia się nowego roku szkolnego. Z trudem skompletowali swoim pociechom wyprawki szkolne, ale nie mają gwarancji, że dziecko otrzyma dobrą edukację. 

Nie słabną głosy niektórych polityków w sprawie likwidacji lekcji nauki religii w placówkach szkolnych, a także zmian w programie nauczania. Zdaniem posłanki PiS Jadwigi Wiśniewskiej,  długoletniego pedagoga i dyrektora szkoły, wdrażanie do szkół ponad gimnazjalnych reformy programowej znacznie ograniczy nauczanie geografii, biologii, chemii i fizyki, bowiem pojawi się przedmiot pod nazwą „przyroda”. Szkoły są likwidowane lub przekształcane, nauczyciele tracą pracę, a system nauczania jest  zmieniany na niekorzyść uczniów. W ramach łączenia rodzin Polskę opuściło około 300.000 dzieci. Poza tym subwencje przekazywane samorządom lokalnym na utrzymanie oświaty są niedoszacowane. Ze sprawozdania złożonego niedawno w Sejmie przez Ministerstwo Edukacji wynika, że samorządy zwróciły do budżetu państwa sto dziewięćdziesiąt milionów złotych na pomoc socjalną dla uczniów. Jest to konsekwencja wprowadzonego przed dwoma laty przez rząd PO-PSL obowiązku 20-procentowego wkładu własnego samorządów. Te takiego wkładu nie mają więc  pieniądze oddają. Zamrożone od siedmiu lat progi uprawniające do pomocy socjalnej powodują, że coraz mniej dzieci z takiej możliwości korzysta. Posłanka Jadwiga Wiśniewski twierdzi, że polska szkoła to szkoła głodnych dzieci. Z danych UNICEF wynika, że ten problem dotyka co piątego polskiego ucznia.  Ubóstwo z roku na rok coraz bardziej się pogłębia. Dyrektorzy placówek szkolnych nie maja pieniędzy na prawidłowe ich funkcjonowanie. Brakuje środków czystości, a nawet papieru toaletowego. W Poznaniu władze miasta zapowiedziały likwidację zajęć dodatkowych, wyjść na basen, zajęć wyrównawczych, bo dziura budżetowa miasta sięga 51 milionów złotych.  Tyle, że nie uczniowie do niej doprowadzili. Warto postawić pytanie dlaczego rząd w sytuacji niżu demograficznego nie zabierze się za wyrównywanie szans edukacyjnych? A to dlatego, że w Polsce mamy do czynienia z tak zwanym dziedziczeniem biedy. Dzieci biednych rodziców powielają schemat rodzinny przez co mają gorszy dostęp do edukacji.  Niż demograficzny byłby szansą na to, by zadbać o biedne dzieci, otoczyć je opieką. Tymczasem rząd dał takie możliwości samorządom, że małe szkoły do siedemdziesięciu uczniów można uchwałą Rady Gminy zdmuchnąć z powierzchni ziemi. Wszystkie te działania nie wróżą niczego dobrego dla polskiej oświaty. Nie wszystkich rodziców stać na edukację dzieci w prywatnych szkołach. Nauka i opieka w takich placówkach jest bardzo kosztowna i często wiąże się z dużym obciążeniem domowego budżetu. Zwłaszcza takiego, na który pracuje tylko jedna osoba, bo pozostali są bez pracy.