Ile razy mam ci to powtarzać?
- Małgorzata Tadrzak-Mazurek
- Wychowanie
- Odsłony: 5796
Ileż razy słyszeliśmy w szkole, co nasze dziecko robi nie tak, co nie tak powiedziało, co nie tak zrobiło, jak nieprawidłowo zareagowało… Czasami odnosi się wrażenie, że rodzice są potrzebni tylko po to, żeby usłyszeć jak niedoskonałe mają dziecko, jak daleko odbiega od pożądanej normy.
Ba, ile razy my sami już byśmy chcieli, żeby ono w końcu „zaskoczyło”, żeby w końcu zrozumiało, żeby w końcu zaczęło postępować tak, jak setki razy już mu tłumaczyliśmy…
Tymczasem wychowanie to proces. Żmudny, długotrwały proces, który uczy cierpliwości najbardziej nas, rodziców. A tak łatwo o tym zapomnieć i oczekiwać natychmiastowych rezultatów, na które trzeba czasami czekać lata. Niekiedy w ogóle nie uda nam się ich zobaczyć, bo zobaczą je dopiero Ci, którzy będą z naszym dzieckiem przebywać, kiedy będzie już dorosłe… To wtedy zacznie wyciągać z „plecaczka” to, co wkładaliśmy mu tam przez tyle lat. To wtedy przypomni sobie, że trzeba ustąpić miejsca tej pani z laską w tramwaju; to wtedy ściszy piosenkę swego ulubionego zespołu, bo może przeszkadza sąsiadom, którym urodziło się dziecko; to wtedy spontanicznie powie koleżance, że ładnie dziś wygląda czym sprawi jej przyjemność; to wtedy zrobi zakupy sąsiadce, bo właśnie złamała nogę i nie może wyjść z mieszkania… Pod warunkiem jednak, że ten jego „plecaczek”, w który wyposażymy je na życie nie będzie pusty.
Ale zanim to nastąpi nie można się zniechęcić i zapomnieć, że ten proces musi trwać nieustannie i konsekwentnie przez lata. Że nie wolno nam zaprzestać, nawet, jeśli nie widzimy na razie owoców. Że dziecko potrzebuje czasu, żeby dojrzeć, potrzebuje czasu, żeby ukształtował mu się charakter, potrzebuje czasu, żeby wyzbywać się egoizmu, żeby zmierzyć się z własnym egocentryzmem. Dajmy mu zatem ten czas! Bo jeśli mu go dobrodusznie nie ofiarujemy, nie będzie miało żadnych szans. Nie wolno nam się zatem zniechęcić. Nie wolno nam zatrzymać się w tej drodze i nie wolno nam spodziewać się natychmiastowych rezultatów. Nawet jeśli inni się tego od naszego dziecka spodziewają. Że już, natychmiast ma być doskonałe.
A ono nie będzie doskonałe prawdopodobnie nigdy. Tego nie oczekujmy i nie poddajmy się też presji tych, którzy oczekują, że jesteśmy w stanie to sprawić, tylko zwyczajnie, spokojnie, dzień po dniu „pakujmy mu ten jego plecaczek” i po raz setny, a może milion pierwszy, powtarzajmy metodą „zdartej płyty”: wytrzyj nogi, bo umyta podłoga; nie mów brzydko do siostry; nie zabieraj jej książki, którą czyta, bo się na nią obraziłaś a jest twoja; nie bij brata; nie obgaduj koleżanki; posprzątaj na biurku; nie oglądaj tego teledysku; odrób lekcje; sprzątnij talerz po sobie; zetrzyj okruszki; umyj kubek… W końcu kiedyś wyrze te nogi, odniesie talerz i umyje kubek. Nawet jeśli to będzie już w jego własnym domu to i tak będzie sukces wychowawczy. Może my nie musimy widzieć owoców…