Warto przeczytać "Uwierzyć w Jezusa" Ruth Burrows
- Urszula Malewicka
- Z Eucharystią i Modlitwą
- Odsłony: 5405
W sobotę 13 kwietnia br. kapituła przyznająca Nagrodę Stowarzyszenia Wydawców Katolickich Feniksa wyróżniła serię METANOIA w kategorii seria wydawnicza.
Wspomniana seria ukazała się nakładem Wydawnictwa Świętego Wojciecha i składają się na nią trzy książki. Jedną z nich jest książka karmelitanki, Ruth Burrows pt. "Uwierzyć w Jezusa". Wbrew tytułowi, nie dotyczy ona tylko ludzi niewierzących. Powiedziałabym, że wręcz przeciwnie, skierowana ona jest do poprawnych i naprawdę pobożnych katolików. Dotyczy ludzi, którzy z Kościoła uczynili sobie schron przed cierpieniem i gwarancję nieba. Lektura ta ma wyrwać ze stanu samozadowolenia czy bierności, błędnie branej za pokorę. Nie jest to książka łatwa. Autorka wskazuje najczęstsze błędy w pojmowaniu wiary. Okazuje się, że błędy duchowe są tak powszechne i tak nam znane, iż można odnieść wrażenie całkowitej negacji naszego dotychczasowego życia religijnego. Zupełnie naturalne w takich momentach mechanizmy wyparcia bądź uzasadnione postawy sceptyczne wobec książki, paradoksalnie wydają się być czymś pozytywnym. Zachwianie wypracowanym obrazem Boga i podważenie utartych przekonań może sprawić, że człowiek przestanie posiadać Boga i wreszcie zacznie go szukać. Może wówczas odrzuci on swoją wizję sacrum i pozwoli Bogu być Bogiem.
Refleksje Burrows są mocno zakorzenione w życiu. Pisze ona o prozie i monotonii życia jako o krzyżu, który należy przyjąć jako nieodłączny element ludzkiego losu. Gdy ważniejsze decyzje dotyczące naszego życia zostały już podjęte, gdy część dróg wyboru została już zamknięta, miarą oddania się Bogu będzie próba wytrwania w sposobie życia, jaki wybraliśmy. Wzięcie swojego krzyża i pójście za Chrystusem odbywa się codziennie w trakcie zwykłych czynności, kiedy staramy się być ponad cierpieniem i niewygodą życia, z myślą, że to co czuję lub czego nie czuję nie ma żadnego znaczenia. Ja się nie liczę, liczy się tylko Bóg . Chodzi o taką wierność, która nie zależy od stanu emocjonalnego czy warunków zewnętrznych.
Autorka podważa także powszechne przekonania dotyczące modlitwy. Analizuje ona sytuację pojawienia się hałaśliwego dziecka w kościele. Jak łatwo się domyślić, okoliczności te utrudniają skupioną modlitwę (rozumianą szeroko, również jako słuchanie Słowa Bożego i homilii). Przywykliśmy do tego, że wszelkie rozproszenia są przeszkodami, które oddalają nas od Boga, że tylko modlitwa w pełni skupiona podoba się Bogu. Mistycy karmelitańscy uczą nas jednak, że nasze „udane" modlitwy często karmią nasz egoizm, zaś wytrwanie przy Bogu w chwilach oschłości i rozproszeń oczyszcza naszą miłość i pozwala Bogu przyjść. Doświadczenie niemocy modlitwy wymaga od nas wytrwałości, stanowi swego rodzaju post duchowy. Msza święta jest ofiarą i my z tą ludzką stroną przeżywania Eucharystii w tą ofiarę się włączamy. To zaś, co możemy ofiarować Bogu, to ta nasza rozproszona modlitwa, która nie karmi naszego egoizmu, ani nie utwierdza nas w samozadowoleniu. Zostaje wierność i miłość bez uczuć wzniosłych. To zaś może nie sprzyja w naszym mniemaniu życiu duchowemu, ale spodoba się Bogu, bo jest czynione ze względu na Niego Samego.
Głównym tematem książki "Uwierzyć w Jezusa" jest rozumienie świętości. Okazuje się, że nie jest ona czymś, co można zdobyć czy wypracować. Dar świętości otrzyma człowiek, który stanie przed Bogiem z pustymi rękami. Nie jest to łatwe. Człowiek przez lata próbuje sprostać wymogom moralnym stawianym przez Kościół, zaczytuje się w pismach duchowych i podejmuje wysiłki ascetyczne, aby poznać i być bliżej Chrystusa. Im bardziej się stara przekroczyć swe ograniczenia, tym bardziej macki jego skażonej natury go oplątują. Dowiaduje się on ponadto z książki Uwierzyć w Jezusa, że świętość nie polega na jego aktywności. Świętość to oddanie inicjatywy Bogu i pozwolenie, aby to On poprzez swoją bliskość z człowiekiem upodobnił go do siebie i nauczył go wypełniać swoją wolę. Czy warto zatem cokolwiek robić, skoro to nie naszym wysiłkiem dochodzimy do nieba? Oczywiście tak. Ten trud przygotowuje na przyjście Boga i współpracę z nim. Nie należy się jednak do swego wysiłku przywiązywać, gdyż oddanie się Bogu wiąże się z ogołoceniem z wszelkich duchowych zdobyczy. Autorka kreśli w tym miejscu obraz człowieka, który ma za zadanie wykonać i zanieść Bogu na szczyt góry piękne naczynie. Wspinamy się z trudem, niosąc swe dary w postaci dobrych uczynków, modlitw i wszystkiego, co jak sądzimy spodoba się Jemu. Gdy docieramy na szczyt wita nas cisza, a nasz cenny dar okazuje się tandetnym garnkiem. W głębi duszy dociera do nas przekonanie, że dalszą drogę musimy pokonać bez tego bagażu. Trzeba wyrzucić wszystko z czym przyszliśmy. Powinniśmy pozbawić się poczucia bezpieczeństwa duchowego i skoczyć ufnie w ciemność zostawiając Bogu całą inicjatywę pochwycenia nas. Jeżeli człowiek przywiąże się do swego tobołka, to zawróci, by nie stracić nic z drogiego mu życia duchowego. Jeżeli jednak faktycznie szuka on nie siebie, ale Boga - da się ogołocić i odważy się stanąć przed Bogiem z pustymi rękami, aby wszystko otrzymać od Niego samego.
Spektrum problemów poruszonych w książce jest naprawdę szerokie, począwszy od definicji świętości, żalu za grzechy czy śmierci w Chrystusie, a skończywszy na codziennej modlitwie, monotonii życia i problemach wspólnotowego życia. Siłą rzeczy zagadnienia są omówione krótko i rzeczowo, co niekiedy może wywołać poczucie niewyczerpania tematu. Trzeba się jednak nastawić, że lektura nie wyjaśni nam wszystkiego do końca, po części z uwagi na prozaiczne ograniczenie liczby stron, a po części z powodu konieczności uzyskania pewnego stopnia zjednoczenia z Chrystusem dla pełnego zrozumienia tych treści.
Osoba biorąca książkę Ruth Burrows do ręki decyduje się na niewygodę prawdy, na ryzyko rozpoznania egoizmu w swym życiu duchowym czy nawet na krytykę swego, przez lata budowanego, obrazu świętości i wizji życia z Bogiem. Stąd jest to książka trudna, bo otwiera niebezpieczną z naszego punktu widzenia perspektywę zanegowania siebie. Można Burrows nie uwierzyć i książkę odrzucić. Chodzi w końcu o ochronę swego cennego ja, które tak ostrożnie przyciskamy do piersi schodząc z góry.
Autorka jest absolwentką pedagogiki specjalnej i filologii polskiej. Oba kierunki ukończyła na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.