Gdy Mama CierpiLeżę przykuta do łóżka, poważnie chora.  Wygląda na to, że spędzę tu trochę czasu. Dzieci skaczą po tapczanie. Moja najmłodsza - roczna  córcia głośnym piskiem oznajmia, że chce pić.  Wygląda na to, że nie opanuję sytuacji.  Żeby trochę uspokoić towarzystwo usiłuję czytać głośno bajkę, ale maleństwo z uporem maniaka próbuje zjeść książeczkę. Potem układamy puzzle, efekt wysiłków jest podobny, zresztą do przewidzenia. Przypomina mi się, jak przy każdej ciąży, leżąc na podtrzymaniu, udawało mi się nauczyć czytać moje cztero-  i pięciolatki. Traktowałam to jak zabawę, dodatkową okazję, by wejść w bliższy kontakt z dziećmi. Przyjmuję silne leki, w głowie mi wiruje, czuję się  coraz słabsza. Wygląda na to, że nic już nie zrobię z moimi pociechami, nawet nie porozmawiam.

Wykorzystać czas

Zwykle przy okazji dłuższego, przymusowego leżenia czytałam książki, w które od zawsze chciałam się zagłębić. Robiłam różne ciekawe rzeczy, żeby dobrze wykorzystać czas: wyczarowywałam koronki  na szydełku, modelowałam kwiaty  ze skrawków materiału, uczyłam się języka obcego, bardzo to lubię. Ale też modliłam się na różańcu. Jest tyle spraw, o które można i trzeba prosić. Czytałam Pismo Święte, żeby znaleźć dla siebie słowo wsparcia.

Roboty naprawdę dużo, ale czasem dobry Bóg przyśle mi kogoś do pomocy. Czuje się mimo wszystko kompletnie bezsilna, bezradna. Nie mogę nic zrobić. Jestem uzależniona od innych. Muszę prosić o wszystko: kubek wody, pomoc przy czynnościach związanych z higieną, dodatkowy koc, długopis, czy wytrzepanie okruszków z łóżka. Chwilami jest mi tak źle i trudno jak nigdy dotąd. Bywa, że już w ogóle przestaję prosić. Na to też muszę mieć siły. Czasami wydaje mi się, że to moje leżenie jest bezsensowne. Ale to nie jest tylko „głupie leżenie”.

Odnaleźć sens

Wielu ludziom nie przeszło nawet przez myśl, że cierpienie może być dobre, ma sens. Każde cierpienie. Można leżeć i usychać z niemocy lub cierpieć w boleściach, po cichu, w ukryciu w hermetycznym świecie samotności. Są osoby, które dźwigają przez całe życie ogromny wewnętrzny ból, pod którym się uginają i nikt z zewnątrz nawet nie podejrzewa jak im ciężko. Nieważne jak wygląda nasze cierpienie. Ono jest skarbem. Ból, choroba, bezsilność, brak pieniędzy, pracy, samotność, strach, dolegliwości fizyczne, psychiczne, duchowe mają wartość.

Ratunek w cierpieniu

Podobno aniołowie zazdroszczą ludziom cierpienia. One nie mogą cierpieć.  Natomiast my – ludzie uczestnicząc w bólu możemy wiele zdziałać. Każde cierpienie można ofiarowywać za: naszych bliskich, znajomych, sąsiadów, miasto, kraj, Kościół święty. Możemy ratować nim dusze, dzięki Bogu dzieją się prawdziwe cuda.  Cierpienie to potężna oręż w naszych rękach. Jeżeli tylko znosimy naszą codzienność bez szemrania, wyrzutów, narzekania, jeśli każde najmniejsze cierpienie przyjmiemy z miłością i oddamy Panu lub po prostu przeżyjemy je nie burząc się, nie buntując, to już o tyle mniej mamy czyśćca, bo on w pewnej mierze jest już tu - na ziemi. Możemy w ten sposób pomagać innym w drodze do nieba. Cierpieć za męża, żonę, dzieci, rodziców, krewnych to wypraszać dla nich łaski i wspierać ich. Jest to prawdziwe dobrodziejstwo, to piękna i szlachetna rzecz. Hiob czynił podobnie. Składał ofiary przebłagalne i modlił się w zadośćuczynieniu za grzechy swoich dzieci. Kto będąc w Niebie nie cierpiałby widząc, jak jego bliscy pędzą ku potępieniu? Albo widząc jak przez nasze grzechy: bzdurne spory, gniewy, pretensje i żale, dzieci nie odnalazły, nie odkryły Boga i teraz nie potrafią dobrze żyć, gdzieś się pogubiły.

Dobrze jest nakładać na siebie dodatkowe cierpienia. Poszcząc i umartwiając się wyświadczamy dobro sobie i bliźnim, tym co żyli i dopiero będą żyć na tym świecie. Oddajemy je do skarbca Kościoła. Tak naprawdę nie musimy nakładać na siebie nie wiadomo jakich dodatkowych cierpień. Wystarczy częstować się z tych potraw, jakie są dla nas zastawione. Jest duży wybór. Wystarczy znosić z cierpliwością i cichością pretensje żony, gruboskórność męża, opryskliwość dzieci i modlić się za nich. Im więcej ktoś kosztuje tego świadomie, tym lepiej znosi następne doświadczenia. Wystarczy na początek zrobić pierwszy, mały krok, jak dziecko, które uczy się chodzić. Potem jest już łatwiej i łatwiej. A sam Bóg pomaga.  Jak dobry tatuś asystuje i trzyma za rączki przy tym jeszcze chwiejnym dreptaniu.