Obrączki sprzedała na chleb
- Aurelia Pawlak
- Temat Tygodnia
- Odsłony: 9082
Jesteśmy w Unii Europejskiej. Do naszego kraju strumieniem płyną pieniądze na nowe drogi, obwodnice, dworce, domy kultury, świetlice. Rolnicy otrzymują dopłaty, a obywatele dotacje na rozwój własnej działalności gospodarczej. Mamy przecież XXI wiek i wszystko się zmienia, przyspiesza, gna do przodu. Byleby tylko nadążyć za nowoczesnością.
Tymczasem w małej miejscowości pod Koninem w województwie wielkopolskim żyje trzynastoosobowa rodzina. Czysta, zadbana, w małym domku z białymi firankami. Żadna patologia. Ot, ludzie, którzy się kochają, dbają o siebie, troszczą, okazują sobie zainteresowanie. Pewnie mało kto by pomyślał, że w naszym europejskim kraju matka tych dzieci mogłaby zdjąć z palca ślubną obrączkę, iść do lombardu i ją sprzedać, by kupić jedzenie. A jednak to zrobiła, bo nie miała wyjścia. Obrączka była dla niej najcenniejszą rzeczą jaką miała. Była symbolem małżeństwa zawartego przed Bogiem. Ale dzieci nie mogły być przecież głodne.
Rodzinie przez długi czas nie wiodło się źle. Ojciec pracował jako murarz za granicą, bo w Polsce dla niego pracy nie było i zawsze jakiś grosz do domu przysłał. Na zbytki nie było, ale związanie końca z końcem tak. Ale pewnego dnia pracę stracił i wtedy zaczęły się problemy. Pieniądze, które rodzina dostaje od gminy, nie wystarczają na wiele. A żebrać na ulicy nie chcieli i nie powinni, bo w XXI wieku w europejskim kraju każdy powinien żyć godnie. Niestety, coraz więcej rodzin, nie tylko wielodzietnych jest pozbawianych prawa do normalności.
Rodzice jedenaściorga dzieci spod Konina bardzo kochają swoją gromadkę i zrobią dla nich wszystko, byleby tylko nie były głodne.
Nigdy nie żałowali, że mają liczną rodzinę. Każde dziecko jest obdarzone miłością i troską. Ich matka nie biegnie co rano do korporacji, by brać udział w walce o lepsze stanowisko i co za tym idzie duże pieniądze. Nie wraca do domu późnym wieczorem. Ale za to wie, co jej dzieci lubią, czym się interesują, kim chciałyby zostać w przyszłości. Obdarza je miłością rozumną i dobrą. Nie kupuje drogich strojów, komputerów, laptopów, nie wysyła na zagraniczne weekendy, nie posyła na dodatkową naukę kilku języków, nie daje wysokiego kieszonkowego. Dzieci nie odbierają przekazu, że biedny jest gorszy. Ale uczy szacunku do innych, skromności, pokory, pokonywania trudności.
Co jest więc najważniejsze? Czy to, by rodzina była miejscem w którym dzieci czują się bezpiecznie? Myślę, że fundamentalne znaczenie ma miłość i zrozumienie. Bez tego nie uda się wychować dobrego, wrażliwego i silnego zarazem człowieka. Takiego, który nie leczy kompleksów niszcząc innych ludzi, nie dąży po trupach do celu. Rodzinie spod Konina pomogło wiele osób. Ale chyba najbardziej pomogli sobie sami, bo w trudnej chwili byli razem i mogli na siebie liczyć. I o to chodzi w dobrej rodzinie.