fot.Gina_Sanders_-_Fotolia.com„Spałam i śniłam, że życie jest przyjemnością. Obudziłam się i spostrzegłam, że życie jest służbą. Służyłam i zobaczyłam, że służba jest radością”. Rabindranath Tagore

Nie stoję na spieczonej słońcem, suchej ziemi centralnego placu murzyńskiej wioski.

Nie otaczają mnie pozbawione okien okrągłe chaty z gliny, pokryte trawą.

Nie spoglądają na mnie ciekawe oczy małych dzieci z wydętymi z głodu brzuszkami.

Nie patrzą też na mnie siedzące przed chatami odziane w barwne suknie kobiety tłukące

w drewnianym moździerzu ziarna.

Nie czuję spiekoty dnia.

Powietrze na horyzoncie nie faluje, a kurz nie drażni oczu.

Nie, nie potrzebuję wody, bo nie chce mi się pić, gdyż stoję na utwardzonym granitem placu europejskiego miasta z butelką pomarańczowego soku w ręce, podziwiając przepiękną i bardzo starą architekturę tego miejsca.

Widzę też nowe, solidne domy, ze szkła i aluminium.

Widzę gromadę rozbawionych młodych ludzi – pewnie uczniów jakiejś szkoły – z dużymi porcjami kebabu w rękach.

Na ławkach siedzą starsi ludzie, wpatrując się w stado gołębi, zwabionych rzucanymi im okruchami chleba i wilgocią strzelającej w górę strumieniami wody, rzeźbionej w kamieniu, fontanny.

Widzę kobiety rozmawiające przed sklepem z modną, damską odzieżą i mężczyzn w sile wieku siedzących w cieniu drzew i debatujących o polityce.

Jest przyjemnie ciepło... .

Ten sielankowy obraz jest jednak jak gruba zasłona, zakrywająca część innej rzeczywistości, bo za tymi solidnymi domami stoją inne: stare, podupadłe, spękane, z wilgocią na odpadającym tynku i pleśnią w środku sięgającą sufitu, wypełniającą każdy kąt; z grzybem, który z zawilgoconych ścian przeniósł się już na szafy z odzieżą. W tych warunkach mieszkają, i to nie zawsze z własnej winy, ludzie.

Są tam z pewnością tacy, którzy tak żyją od lat, bo inaczej już nie potrafią; bo się inaczej żyć nie nauczyli; bo tak żyli ich rodzice. Nie mieli innego wzorca. Są tam z pewnością i tacy, którzy sami sobie zgotowali taki los – choćby pijąc, nie bacząc na skutki.

Są tam jednak i tacy, którzy są chorzy, oszukani, bez nadziei czy szansy na pracę, z racji kalectwa czy braku wymaganego kolejnego dyplomu. Są tam również dzieci, których odzież przenika zapach pleśni, i u których nasila się astma, wywołana grzybem. Czy nie chciałyby się bawić z innymi lub zaprosić innych dzieci do swego domu? A przecież z nimi nawet w szkole nikt nie chce siedzieć w jednej ławce. Jeśli inni od nich się odsuwają, to jakże realne jest niebezpieczeństwo społecznego wykluczenia…

To nic, że nie stoję na rozgrzanej ziemi centralnego placu murzyńskiej wioski.

To nic, że nie widzę misyjnych budynków, że nie słyszę dźwięku sygnaturki zwołującej mieszkańców do świątyni z gliny i gałęzi.

To nic, że nie widzę białych szat białego misjonarza.

To nic, że tam nie jestem

Jestem tu, a ta ziemia jest nie mniej misyjna.

Życie wielu z tu żyjących w niczym nie odbiega od poziomu życia biednych w Afryce. Ich domy są czasem w gorszym stanie, niż te zbudowane z gliny. Nie są trędowaci, a jednak staram się ich nie widzieć; usprawiedliwiam się reakcjami innych, uwagami – często niesprawiedliwymi, czy krytycznymi ocenami – czasem uzasadnionymi –pod ich adresem. Spycham tę prawdę poza granice swego życia i „miasta”.

Kiedy mówię sobie: Afryka jest za daleko, aby pomóc głodującym – nic mnie nie tłumaczy, bo tu są też ludzie, którzy potrzebują chleba i pomocy.

Są tacy, którzy nie potrafią sobie pomóc. Są tacy, którzy nauczyli się tak żyć na cudzy koszt. Są tacy, którzy to wykorzystują, krzywdząc. Ale czy to mnie usprawiedliwia?

Nie oceniam nikogo, bo moja ocena nie zamienia się w chleb. Nie wiem, jak bym sam się zachował w takiej sytuacji, w jakiej oni się znajdują. Może byłbym gorszy niż najgorszy z nich. Nie wiem. Wiem jedno: czas upływa i moja szansa pomocy bliźniemu każdego dnia mija bezpowrotnie.

„Byłem głodny, a nie daliście mi jeść.

Byłem spragniony, a nie daliście mi pić…”

Spałem na kartonach, a rano zobaczyłem wyrzuconą na śmietnik dobrą kanapę,

bo ktoś kupił sobie ładniejszą…

Spaliłem ładne biurko, bo kupiłem nowe, pod kolor ścian i mebli.

Nawet nie wiedziałem, że w naszych czasach są jeszcze dzieci, które nigdy nie miały biurka, a lekcje odrabiają na taborecie.

Byłem – mówi Jezus – a raczej: Jestem pośród was.

Mija okres postu, a ja nadal pytam siebie „czym jest post i jałmużna?”.

Nadałem mu może zupełnie świecki wymiar – bo poszcząc schudnę nieco.

Moja beztroska jest ogromna. Płynie z niewiedzy zawinionej.

Znam los poddanych faraona – styl ich życia, wierzenia, organizacje państwa, ale nie znam sytuacji ludzi żyjących obok, w naszych coraz trudniejszych czasach.

Siedzę na ławce, wsłuchany w szum fontanny i łopot krążących nad placem gołębi. Jest przyjemnie ciepło. Moje działanie nie naprawi, nie zbawi świata, ale jeśli nie uczynię nic – czy zbawię siebie?

Mój post, moja jałmużna, mój bliźni, mój Bóg… Myśli w głowie krążą jak gołębie nad placem. Sięgam po e-mail, który dostałem od znajomego. To krótki cytat: „Człowiek jest wspaniałą istotą nie z powodu dóbr, które posiada, ale jego czynów. Nie ważne jest to co się ma, ale czym się dzieli z innymi”. Jan Paweł II

Daniel