Ja, dziecko z patologicznej rodziny
- Inka
- Z życia wzięte
- Odsłony: 7304
Jutro mija dziewiętnasta rocznica śmierci mojego taty. Alkoholika, który przeszedł jako dziecko traumę wojenną. Czy dlatego zaczął pić jako młody chłopak? Nie wiem. Był niesłychanie inteligentny, oczytany, ale też bardzo nieszczęśliwy. Co czuję dziś ja, jego piąte dziecko wychowane w cieniu butelki, przed którym były zamykane drzwi tych lepszych domów koleżanek ze szkoły?
Wdzięczność! Wyłącznie wdzięczność za dar życia.
Także dla mamy, która była i jest nadal, aniołem dobroci. Która oddała nam, dzieciom, całe swoje życie. Absolutnie dosłownie. A to teraz takie niepopularne. Aż wstyd o tym mówić głośno. Bo, że jak? Poświęcenie? A co z samorealizacją, co z jej potrzebami? Czy nie jest tego warta? I co ma teraz z życia? A gdyby miała mniej dzieci, rozwiodła się w odpowiednim czasie, wszystko mogłoby wyglądać inaczej...
Lepiej?
Kiedy dowiedziała się, że jest ze mną w ciąży, ona nie pracująca zawodowo, żona alkoholika, natychmiast wpadła w macki dobrze radzących cioć, kuzynek i sąsiadek, które w te pędy pospieszyły z pomocą. Błyskawicznie dostała adres, pieniądze i została umówiona na wizytę, która miała rozwiązać „ten problem”, czyli mnie. Wiedziała, że nie pójdzie, że tu nie ma alternatywy, ale wiedziała też, że ciąża zagraża jej zdrowiu i gdyby coś poszło nie tak, to co się stanie z pozostałą czwórką...
Urodziła mnie jednak, wśród niewybrednych uwag położnej i lekarza, niechęci rodziny i znajomych. Tata w tym czasie oczywiście pił, nie wytrzymując napięcia.
Pewnej mroźnej nocy przyszłam więc na świat... Mama nie wróciła ze mną ze szpitala. Została tam jeszcze kilka miesięcy… A nie były to czasy urlopów tacierzyńskich. Zostałam więc w domu ze starszą siostrą, która opiekowała się mną, dwoma braćmi oraz siostrą. Kiedy musiała iść do szkoły, brała nas wszystkich ze sobą, Czasami podczas lekcji trzeba było mnie nakarmić czy przewinąć i wtedy pomagały nauczycielki. Czasami sąsiadki przychodziły mnie wykąpać. Jak zrobiło się cieplej, spałam w wózku na szkolnym podwórku pod oknami klasy, w której uczyła się moja siostra.
Aż boję się pomyśleć, co przykuta do szpitalnego łóżka musiała przeżywać moja mama. Wiem tylko, że kiedy wróciła w końcu do domu i chciała mnie wziąć na ręce, to ja się rozpłakałam, bo nie znałam jej i podobno obie długo płakałyśmy...
Było okrutnie ciężko, wiele razy pamiętam mamę, którą żegnałam, idąc spać przy jakiejś pracy i tak samo ją zastawałam, budząc się. Nie spała, żeby ze wszystkim zdążyć. I ten permanentny brak pieniędzy… Teraz można pięknie postawić diagnozę: współuzależnienie. Mogła się przecież rozwieść…
A ja wiem, że to miłość. I ona nas uratowała. A już na pewno moje życie. Miłość silniejsza od psychologizowania, wszelkich piętrzących się trudności, od zmęczenia, od egoizmu, od szukania siebie. Ba, nawet od racjonalności. Której nie kupi się za żadne pieniądze zarobione w szczurzym wyścigu, czasami kosztem sumienia. Dostaje się ją za darmo. Aż głupio wziąć... Czyż nie? My, pokolenie nauczone, że wszystkim się handluje, jak mamy to przyjąć? Jak mamy przyjąć taką miłość? Więc wszelkimi sposobami próbujemy ją usunąć sprzed swoich oczu, zdewaluować wartość macierzyństwa, a kobiety, które chcą się poświęcić dla rodziny najchętniej wysłalibyśmy na kurs asertywności, bo to zwyczajne ofiary, kury domowe, no i, że użyję najcięższej obelgi: matki Polki, za przeproszeniem. Żeby tak dawać za darmo? Zrezygnować z siebie, żeby wychować dzieciarnię i puścić ją w świat, nic z tego nie mając? Po cholerę?
Żebym mogła żyć ja? Czy to wystarczający powód? I mnie podobne piąte, szóste, siódme czy dziesiąte dzieci, nawet te z rodzin patologicznych? Bo czyż nasze życie jest mniej warte? Bo czyż my nie chcemy żyć? Bo czyż my na to nie zasługujemy?
Ja z wdzięcznością przyjmuję ten darowany mi trud, wysiłek, nieprzespane noce... Przyjmuję ten dar – miłość! Jak o tym myślę, to aż boli, bo czy naprawdę wolno mi było to przyjąć?
„Żałujesz mamo?” – spytałam kiedyś. „Czego, że Bóg był tak dobry, że pozwolił mi wziąć udział w ofiarowaniu życia pięciu nieśmiertelnym duszom, które już będą żyły wiecznie? Nie, nie żałuję, żadna cena nie jest za wysoka. A ja nie zrobiłam nic nadzwyczajnego. Zresztą od wielu już lat odpoczywam :)”.
Ja też nie żałuję, że pozwoliliście mi żyć. Dziękuję mamo! Dziękuję tato!